Jedziemy na słynny targ rybny w Mumbaiu.

Dziś opowiemy o niezwykłym miejscu. Amator ryb i owoców morza poczuje się jak w raju. Miejsce to egzotyczne, pełne życia i buzującej energii, a oferowane produkty nie mogą być już świeższe. Bo trafiają prosto z morza.


Sassoon dock fish market znajduje się w Colabie, południowej części Mumbaiu. Powstał 140 lat temu, a założycielem był David Sassoon, syn lidera społeczności żydowskiej w ówczesnym Bombaju, który powołał do życia firmę handlową David Sasoon & Co. Wcześniej handlowano tu bawełną i jedwabiem, wysyłając również statki z towarem w świat. Później ryby i owoce morza zdominowały lokalny handel.

Na targ warto wybrać się wczesnym rankiem, gdy miejsce to budzi się do życia. Unikniecie przy okazji korków. Tak też uczyniliśmy i sporo przed siódmą zameldowaliśmy się przed bramą. Było jeszcze szaro, więc do zdjęcia zapozowała nam później, już za dnia.


Warzywny targ rozpościerający się tuż za wejściem poprowadził nas do nabrzeża targowego. Dopiero tam zaczynała się akcja jak z filmu.


Pierwsze wrażenie - chaos, dużo ludzi, głośno. A to zaledwie wczesny poranek, którego delikatne, pastelowe kolory nad Morzem Arabskim winny raczej wywołać zadumę, niż ekspresję energii.


Być może zadumę czują rybacy wracający z nocnego połowu, choć ekscytująca myśl o wymianie towaru na gotówkę burzy pewnie ich wewnętrzny spokój. Nie dają jednak tego po sobie poznać zachowując stoicki spokój.


Ludzie ci należą do grupy etnicznej Koli, zamieszkującej głównie wybrzeża Maharashtry, którego Mumbai jest stolicą oraz sąsiedniego Gujaratu. Są wśród nich wyznawcy hinduizmu, ale też chrześcijanie. Dla ludzi Koli połowy od pokoleń stanowią tradycyjne zajęcie i sposób na życie. Małe łódki wypływają zwykle na noc, wracając z połowem wcześnie rano. Większe zaś wypuszczają się na co najmniej kilka dni, czasem na tydzień. Na nich pracuje zwykle kilkunastu rybaków.


Zanurzamy się w otchłań targu. Wąskie przestrzenie między położonymi po bokach naprędce skleconymi stoiskami nie dają komfortu zatrzymania się i zrozumienia wszechobecnego chaosu. Tym bardziej komfortowego zrobienia zdjęcia. Cały czas stajemy komuś na drodze, bo ludzie wokół szczelnie wypełniają niewielką przestrzeń. Spieszą się ci z pustymi misami idący dopiero po towar... 


... i ci którzy stali się już beneficjentami części z ogromu produktów przewalających się przez targ.


Dobrze, że język Marathi jest nam obcy, bo rzucane tu i ówdzie w naszym kierunku słowa nie należą pewnie do kanonu uprzejmości. Potwierdza to jeden czy drugi kuksaniec zaliczony podczas mijanki. Mieszkańcy Indii to obok Brazylijczyków najbardziej według nas przyjaźni ludzie. Ten targ jednak pokazuje ich nieco inne oblicze. Nie żebyśmy źle się tu czuli, ale niekoniecznie wszyscy wyrażają euforię widząc nas wplatających się nienaturalnie w rytm ich dnia.


Kobiety na targu to często żony lub córki rybaków. To one hurtowo sprzedają ryby do sklepów i restauracji lub oprawiają je przygotowując dla tych, którzy chcą oszczędzić czas.


Targ rybny to miejsce, gdzie codziennie robi się mniejsze lub większe interesy. Co jakiś czas, ni stąd ni zowąd zaczyna się licytacja, w którą włączają się ci, którzy nadmiar gotówki chcą zamienić na większą ilość towaru. Są niewidoczni w tłumie ludzi, do momentu kiedy zaczynają się krzyki, wznoszenie rąk i epatowanie plikiem banknotów, będących wystarczającym dowodem chęci zawarcia kompromisu z jednym ze sprzedających. Takich dżentelmenów z plikiem banknotów spotkaliśmy na naszej drodze kilku.



A co oferują wszechobecne handlujące kobiety?

Grube sztuki.


Krewetki, langustynki, kraby w różnych rozmiarach. W całości i obrane. W ilościach hurtowych i prawie detalicznych.


 


Misz masz różnego rodzaju niewielkich ryb.


Kaczkę bombajską, czyli lokalny rybny przysmak. Jedliśmy jej delikatne, białe mięso.


Pewnie znajdzie się też zwolennik gigantycznej płaszczki. 


Zainteresowanie rybnym asortymentem wykazują nie tylko ludzie. Od samego rana na okolicznych dachach pojawiają się amatorzy darmowej degustacji.


Chętni i co bardziej odważni podrywają się do lotu, gdy tylko wypatrzą jakąś okazję. 


Niektórzy obserwują takową z poziomu nabrzeża.


Inni czekają na okazję, rozglądając się wokoło ... a nuż się w końcu uda.


A nieliczni po prostu nieśmiało wykorzystują brak czujności właścicieli towaru.


Wracamy jednak do interesów hurtowych. Gdy popyt wzmaga się, oprócz kobiet w przetwórstwo ryb włączają się również mężczyźni.


Jednakże najbardziej precyzyjne przetwórstwo jest domeną kobiet. Wyobraźcie sobie ogrom pracy przy obraniu tej góry krewetek. Takich "gór" na targu jest wiele.


Nie wszystkie Panie są zadowolone z naszego zainteresowania ich pracą.


Są jednak takie, które dumnie prezentują swoje dobra.


Na większe zakupy czekają przygotowane kosze, które transportowane są za pomocą ręcznych wózków. Każdy z nich zmieści cztery sztuki, czyli ponad sto kilogramów ryb. Kosze takie nie zawsze są własnością handlujących kobiet. Często pożyczają je od tych, którzy na sprzedaży ryb nie zarobią, ale utrzymują się z działalności wspierającej handel. Ponoć koszt wypożyczenia to 10Rs, czyli jakieś 60 groszy dziennie. Od jeszcze innych kupią lód pomagający zachować świeżość ryb, co w tym klimacie okazuje się kluczowe. Ta usługa jest jeszcze tańsza.


Dalszy łańcuch dystrybucji oznacza wykorzystanie czarno-żółtych mumbaiskich taksówek, które niewielkie ilości przewiozą w bagażniku, albo na dachu.


Poważniejszy zaś wolumen wymaga większych środków transportu.




Wracamy na targ. Jesteśmy tu już prawie trzy godziny. Tłum wyraźnie przerzedza się. Wciąż ilość towaru jest spora, ale najbardziej atrakcyjne aukcje nie mają już miejsca. Hurtownicy okupili się i wybrali najlepsze sztuki. Teraz czas na tych, którzy nie kupią gigantycznych ilości, ale może skorzystają z bardziej konkurencyjnej ceny.



Rybacy zaś kończą przygotowania łodzi do kolejnego rejsu, który rozpocznie się jak zwykle wieczorem.


My powoli opuszczamy to fascynujące miejsce. Z nami zaś cały tłum ludzi, którzy zakończyli dzieło dnia. Gdybyśmy tylko wiedzieli jaki był ich cel wizyty i dokąd zmierzają...


Mijamy jeszcze znudzonych sprzedawców girlandów kwiatów służących za ofiary dla wyznawców hinduizmu


i całe szeregi wozów ze świeżymi warzywami i owocami.


Dla śpiochów dzień dopiero się zaczyna, bo ledwie minęła dziesiąta. Temperatura (w lutym) sięga trzydziestu stopni, a targ staje się senny. My również, ale Mumbai nie pozwala zasnąć, czy znudzić się. Przed nami kolejne miejsca, których urokiem, albo jego brakiem pewnie wcześniej lub później podzielimy się z Wami.

16 komentarzy:

  1. Mój C. by tam zwariował ze szczęścia ;)
    W Aarhus jest taki targ w wersji mini - głównie warzywa i owoce, ale też jedzenie, ubrania, przyprawy i ryby. Uwielbiam tam jeździć - jest gwarno, kolorowo i pachnie naprawdę niesamowicie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Targi mają swój wyjątkowy klimat i urok :) fajnie jest bywać w takich miejscach :) pozdrowienia dla Ciebie i C.

      Usuń
  2. Curry z krewetek bardzo lubię.
    Tylko trudno u nas o dobre krewetki. Zamawiam więc specjalnie i kupuję po specjalnej cenie...
    Targi wszelakie uwielbiam i pławię się w nich z rozkoszą kiedy tylko mam okazję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My zawsze kupujemy krewetki, które nie były gotowane. Mamy wtedy gwarancję, że nie będą gumowate :) Nie mamy złych doświadczeń w tym względzie :) polecamy to curry :) pozdrawiamy

      Usuń
  3. Małgosiu, uwielbiam curry, muszę wypróbować Twój przepis koniecznie.
    A przy okazjo, jak zwykle piękna odbyłam podróż :-).
    Pozdrowionka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agatko :) polecamy bardzo , danie lekkie i bardzo aromatyczne :) Dziękujemy za pozdrowienia, wzajemnie :)

      Usuń
  4. Porywam wirtualnie jedną porcję. Zdjęcia jak zawsze niesamowite :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Na targu rybnym w Indiach nie byłam tylko dlatego, ze w ogóle do Indii nie dotarłam za to w Maroku a i owszem, podobnie krzyk, ryby i różne cuda, podobnie robię krewetki
    j

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie miejsca maja swój niepowtarzalny klimat gdziekolwiek są :) pozdrawiamy

      Usuń
  6. Pewnie nie wiedziałabym pewnie jaką rybkę wybrać :(

    OdpowiedzUsuń
  7. Kolejny wpis, który zrobił na mnie wielkie wrażenie. Kiedy byłam w Mumbaju zaproponowano nam na ulicy wycieczkę po atrakcjach, dotarliśmy do wioski rybackiej, pralni, ale czegoś tak niesomowitego jak ten targ nie widziałam. Swietnie zdjęcia, nadrobilam nimi straty:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Targów rybnych nigdy nie omijam. Tam sie tyle dzieje. Nie pszeszkadza mi ani specyficzny smrodek ani błotko, którego tam nie brakuje, ani ścisk. Tak samo lubię obserwowac rybaków wracających z połowów. W stanie Orisa, wiele razy bieglismy na plaże wczesnie rano, żeby zobaczyc jak rybacy wyciagaja swój połów z łodzi, jak wciagaja łodzie na brzeg, jak kobiety oczekują swoich mężów. To fascynujace. Małgosiu w Kalkucie jest targ kwiatowy. To tez swojego rodzaju fenomen. Jesli kiedys bedziecie w Bengalu w Kalkucie koniecznie go odwiedzcie. Super sie z Wami podrózuje po Indiach. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ula dzięki wielkie. Jeśli dotrzemy do Kalkuty - a miejsce jest bardzo kuszące, odwiedzimy ten targ, dzięki za info, pozdrawiamy :)

      Usuń