Dżem mandarynkowy i wizyta w Ogrodzie Botanicznym Teneryfy.
Kiedy latem wklejałam post zawierający przepisy na konfitury -klik- , Grażynka która (chyba mogę użyć takiego określenia ;) jest stałym gościem na naszym blogu, podała w komentarzu przepis na dżem mandarynkowy. Postanowiłam go wypróbować. W styczniu, kiedy zamierzałam to zrobić i kiedy mandarynek jest wielka obfitość nie udało mi się. Zdałam sobie sprawę, że luty to praktycznie końcówka sezonu i jest to ostatni czas na takie przetwory. Czas klementynek, które bardzo lubię już minął. Można je oczywiście jeszcze kupić, ale to nie są już owoce pełnowartościowe. Najczęściej o tej porze tracą swoją świeżość i soczystość. Dostałam jednak bardzo dobre mandarynki odmiany clemenules. Dżemem jestem zachwycona :) Dziękuję Grażynko :) Nieco zmodyfikowałam ilość cukru i wykonanie, ale jeśli chcecie skorzystać z wersji oryginalnej zajrzyjcie do linka podanego wyżej:
proporcje na ok. 5 średnich słoiczków
3kg mandarynek,
1 kg cukru,
300 ml wody
240 ml brandy
Kupując mandarynki wybierałam bardzo pomarańczowe, gładkie, jędrne i z błyszczącą skórką. To zazwyczaj świadczy, że owoce są dojrzałe, świeże i soczyste.
Sparzyłam je, obrałam dokładnie ściągając wszelkie włókna albedo. Nie obierałam jednak segmentów ze skórki. Rozdzieliłam na pół lub ćwiartki i cienko pokroiłam na plastry.
W tym czasie w garnku (najlepszy jest płaski z grubym dnem, czasem używam po prostu dużej patelni) rozpuściłam cukier dodając wodę i brandy.
Do powstałej mikstury dodałam mandarynki i zagotowałam całość na średnim ogniu. Po kilkunastu minutach gotowania wybrałam łyżką wazową powstały syrop do drugiego garnka i zredukowałam całość do konsystencji gęstego płynu. Dodałam następnie do niego owoce i smażyłam na małym "ogniu" aż do osiągnięcia szklistości. Trwało to niewiele ponad godzinę. Ja określam usmażony dżem na "oko". Jednak gdybyście mieli wątpliwości możecie skorzystać ze sposobu podanego przez Grażynkę - cytuję: "aby sprawdzić, czy dżem jest gotowy, należy włożyć łyżeczkę gotowanej masy na talerzyku do zamrażarki na 2 minuty. Wyjąć i rozdzielić porcje na dwie. Jeśli podział się utrzymuje - proces zakończony".
Zagotowany dżem włożyłam do słoiczków, zakręciłam i odwróciłam do góry dnem. Nie pasteryzowałam go, bo nie ma szans na długie przetrwanie. Ponieważ dżem jest zrobiony z całych segmentów zawiera nieco goryczki.
***
Pewnie wszyscy już tęsknimy za wiosną. W Sopocie widziałam dywan kwitnących krokusów. W Gdyni, która jest dość górzysta wystają już pąki tych kwiatów, zielenią się też liście tulipanów i żonkili. Na drzewach są już bazie... a w lesie pierwsze przebiśniegi (choć śniegu już nie ma ;). Nasz zimowy wyjazd na Teneryfę pozwolił nam cieszyć się wiosną ciepłą i kwiecistą. Jak zawsze odwiedziliśmy Ogród Botaniczny, który znajduje się w Puerto de la Cruz. Właściwie to mieszkaliśmy niemal po sąsiedzku z nim. Jednak jeżdżąc po wyspie możemy powiedzieć, że cała wyspa jest jak ogród. Niemniej najpierw o tym wymienionym powyżej.
Ogród Botaniczny w Puerto de la Cruz został założony w 1788r. przez hiszpańskiego króla Karola III. Wiele wysiłku w założenie i organizację ogrodu włożył Alonso de Nava Grimon noszący tytuł markiza de Villanueva del Prado. Urodził się on w położonej blisko La Lagunie. Był też pierwszym dyrektorem ogrodu, w którym postawiono w 1961r. ten pomnik.
Jednym z celów, który przyświecał założeniu ogrodu była aklimatyzacja roślin tropikalnych sprowadzanych z kolonii. Miano je po aklimatyzacji rozpowszechniać w Hiszpanii. Klimat Puerto de la Cruz - ciepły i wilgotny sprawiał, że było to miejsce odpowiednie do takich eksperymentów. Na obszarze 2,5 ha bardzo symetrycznie podzielonym, można i dziś zobaczyć wiele roślin z różnych stref klimatycznych.
Postanowiłam pokazać tylko te rośliny, które mi z różnych powodów spodobały się. Należą do nich figowce. Ten pochodzi z Himalajów, a jego owoce (piękne w kolorze i "'zamszowe") są wykorzystywane jako pasza dla zwierząt.
Poniższy rośnie na obszarze dzisiejszej Tajlandii i Indonezji.
Ten o owocach przypominających nieco agrest pochodzi z Polinezji.
Po raz pierwszy zobaczyłam tu drzewo rodzące orzechy macadamia, pochodzące z Australii.
A to pandan, drzewo pochodzące z Madagaskaru. Sadzone często na wybrzeżach w celu zapobiegania erozji. Z jego liści pozyskuje się włókno wykorzystywane do wyrobu koszy, kapeluszy i toreb. Z włóknistych korzeni robi się pędzle, a z owoców środek do zagęszczania potraw.
Cynamonowiec kamforowy, długowieczne drzewo żyjące do 1000 lat. Występuje w Chinach, na Tajwanie, w Japonii i Wietnamie.
Drzewo bochenkowe, podobne do drzewa chlebowego. Naturalnie występuje w Azji i Afryce. Nam znane jest przede wszystkim jako jackfruit. Pyszne owoce podjadaliśmy w Azji u ulicznych sprzedawców, którzy przyrządzali je na gorąco.
Kwiaty drzewa Erythrina speciosa, pochodzącego wyłącznie z Brazylii. Dziś można je spotkać w Indiach i Afryce. Zapylane jest przez kolibry.
Palma kanaryjska.
Kolczasty pień ceiba pubiflora, który wydaje spektakularne kwiaty. Mieliśmy okazję podziwiać sporo tych kwitnących drzew w dżungli w Brazylii, a obok pasiasty pień koralodrzewa (caffra).
Tu kwitnący i pozbawiony liści inny koralodrzew (rubrinerivia) pochodzący z Meksyku i Boliwii.
Gardenia thunbergia pochodząca z Afryki Południowej. Wydaje piękne i wonne kwiaty. Tu jak widać są tylko zdrewniałe i włókniste owoce, które niezerwane potrafią wisieć na drzewie przez kilka lat.
Czas na kwiaty. W tych poniżej urzekło mnie zestawienie barw. Pierwsze i trzecie zdjęcie przedstawia kwiaty roślin z rodziny aechmea.
A tu niesamowite kwiaty z drzewa Dombeya x cayeuxii. Nazwa Dombeya pochodzi od nazwiska XVIII-wiecznego francuskiego botanika, lekarza i badacza a drugi człon nazwy od nazwiska ogrodnika Henri Cayeux, który wyhodował wiele nowych odmian roślin, w tym również tę.
Różne rodzaje aloesów,
przy których uwijało się mnóstwo pszczół.
Wydaje mi się, że jest to okres kwitnienia tych roślin, bo również spotykaliśmy ich sporo w takim stanie w naturalnych warunkach.
Kliwia, którą często można spotkać w roli kwitnących małych 'żywopłotów".
Nietypowa strelicja-juncea (której kwiaty wyglądają tak samo jak reginea) o cylindrycznych, sztywnych liściach.
Mikroskopijne wręcz kwiaty bardzo niepozornego storczyka, którego nazwy nie udało mi się znaleźć.
Bletilla striata zwana japońskim storczykiem. Lubi chłód i tu rosła na grządce, przypominając mi wielkością naszą konwalię majową.
Sabotek- również azjatycki storczyk nazywany pantofelkiem Wenus :)
kolejna aechmea , pochodząca z Brazylii pineliana
Złota justicia, drugi człon nazwy pochodzi od nazwiska szkockiego ogrodnika żyjącego w XVIIIw.
Ozdobna iksora szkarłatna, pochodząca z Indii i jest często spotykana w Azji południowo-wschodniej.
Wiecznie zielona psychotria capensis. pochodzi z Afryki Południowej. Stosowana jest przez rdzenną ludność do różnych celów leczniczych.
Kojarząca mi się z australijską wiosną kalia.
W ogrodzie spędziliśmy kilka przyjemnych godzin. Wstęp nie jest drogi (3 euro). Dla tych, którzy chcieliby się tam wybrać ważna informacja. Nazwa ogrodu to "Jardin de Aclimatacion de La Orotava".
Nazwa jest myląca, bo La Orotava to zupełnie inna miejscowość. Otóż w czasach, kiedy zakładano ogród Puerto de la Cruz było niewielkim ośrodkiem podporządkowanym administracyjnie kwitnącej wtedy La Orotavie.
Czas to zmienił, a nazwę pozostawiono ze względów tradycyjnych.