Podróż po Etiopii - część 15 - Dolina Omo: wprowadzenie.

Dolina Omo wymaga oddzielnego potraktowania. To nasza pięciodniowa przygoda z dala od popularnych szlaków masowej turystyki.

Jest to bodaj jedno z ostatnich miejsc w Afryce, gdzie można w dość łatwy sposób dotrzeć do plemion o rdzennej kulturze.



Każde z nich różni się od siebie w sposób niespotykany. Dzięki temu, że prawie nie ma asfaltowych dróg podróże wymagają wytrzymałych pojazdów z napędem na 4 koła, tych prawdziwie terenowych, nie SUV-ów. Do tego okolica jest bardzo trudno dostępna, czasem wręcz nieprzejezdna w trakcie pory deszczowej, kiedy marne, gruntowe drogi zalewane są przez obfite deszcze. Dodatkowym utrudnieniem jest brak rzetelnych map, co sprawia, że tylko doświadczeni kierowcy-przewodnicy są w stanie dotrzeć w konkretne miejsce. Nasz Seyum kilkukrotnie miał wątpliwości co do wyboru odpowiedniej drogi, gdy ta rozwidlała się. Na szczęście wiedza i doświadczenie ostatecznie nie zawiodły go.

Południowe Omo jest często traktowane jako rodzaj kulturowego ogrodu Edenu, bo jest tak różne od naszego dzisiejszego wyobrażenia życia w społeczeństwie. Czy moglibyśmy zaakceptować niektóre rytuały, które są tu powszechne?

Kobiety Mursi okaleczają swe wargi i wkładają w nie gliniane krążki, by przypodobać się swym adoratorom.

U Hamerów istnieje zwyczaj rytualnego biczowania i okaleczania kobiet. Młodzi mężczyźni publicznie nago skaczą po krowich grzbietach, by przejść proces inicjacji.

Karo zaś, w przedziwny sposób malują swe ciała.

Regularne walki plemienne są standardem. Kradzieże bydła nie są przedmiotem dochodzenia policji. Prowadzą do walk plemiennych i morderstw, którym nikt nie jest w stanie zapobiec i których sprawców nikt nie ściga.

Plemiona południowej doliny Omo zmagają się z wieloma wyzwaniami. Chińczycy, na zlecenie etiopskiego rządu, zaczynają budować asfaltowe drogi, które w niedalekiej przyszłości "zbliżą" plemienne wioski do cywilizowanego świata. Dziś przejechanie 100 kilometrów wymaga czterech godzin. My jadąc w kierunku wiosek Omorate trafiliśmy na trzydziestokilometrowy pas asfaltu, który jak zarzekał się nasz kierowca, dwa miesiące wcześniej jeszcze nie istniał, Choć był to zaledwie fragment drogi prowadzącej do celu, za kilka lat może otworzyć "autostradę" dla turystów.

Tradycyjna ekonomia doliny Omo bazuje na rolnictwie i hodowli bydła. Niestety tereny dostępne dla plemion kurczą się. Rząd Etiopii realizuje bowiem projekt Kuraz Sugar, którego efektem jest budowa czterech ogromnych cukrowni i zabór 2000 km kwadratowych pod uprawę trzciny cukrowej, która dodatkowo wymaga sporego nawodnienia, a woda jest tu towarem deficytowym.


Zmieni to również życie części ludzi, którzy dziś prowadzą życie koczownicze, w przyszłości zaś znajdą zatrudnienie w tymże przemyśle czy rolnictwie na jego potrzeby.


Do tego dochodzi oddanie do użytku tamy Gibe III na rzece Omo. Zaledwie 2% wiejskiej populacji Etiopii ma dostęp do sieci elektrycznej. Elektrownia wodna ma dostarczać 50% energii w rejony dotąd niezelektryfikowane, a pozostałą połowę kierować na eksport do Kenii, Sudanu i Dżibuti. Ale poza Kenią nie podpisano jeszcze stosownych umów. Z jednej strony tama ma ograniczać potencjalne powodzie i dostarczyć energię, ale z drugiej, znając chciwość rasy ludzkiej, doprowadzi pewnie do deficytu wody wśród plemion zamieszkujących dolinę Omo. Są znane przypadki wysiedleń i porzucania wiosek ze względu na pozbawienie ich źródła wody. Problem ten dotyczy nie tylko Etiopii, ale również graniczącej z nią Kenii. Jezioru Turkana, zasilanemu w 90% przez wody rzeki Omo grozi wyschnięcie. To potencjalna katastrofa ekologiczna, brak wody dla okolicznych zwierząt i ludności plemiennej, która przerodzi się pewnie w kolejną falę uchodźców. Ten czarny scenariusz już się spełnia.


Pojawia się również aspekt turystyki. Obecnie jest on jeszcze pod kontrolą. Nie docierają tu zorganizowane wycieczki wiozące chordy turystów busami. Zwiedzanie doliny Omo nie jest łatwe, a konieczność korzystania z solidnych samochodów, doświadczonych przewodników i konieczności dogadania się ze starszyzną plemienną ogranicza potencjalną ilość odwiedzających ludzi. Przygotowanie takiej wyprawy wymaga czasu i mało prawdopodobne jest zorganizowanie jej już na terytorium Etiopii, chyba że ma się szczęście dołączenia do gotowej ekipy, ale wówczas jest się zmuszonym zaakceptować z góry miejsca noclegowe i odwiedziny określonych miejsc.

Jedną z niepisanych zasad wśród tych mniej cywilizowanych plemion Omo jest odpłatność za zdjęcia. Plemiona zwykle wyceniały zrobienie zdjęć na 5 birr, czyli jakieś 65 groszy. Co ciekawe, nie dotyczy to tych bardziej cywilizowanych jak Ari, czy Dorze. Nawet jeśli nie zamierzacie robić zdjęć chodzi za wami kilka osób powtarzając jak mantrę - foto, foto, five birr.  My (w większości miejsc) przyjęliśmy zasadę zapłacenia "ryczałtu" starszyźnie plemiennej, co dało nam komfort łatwej interakcji z ludźmi i nienagabywania o pieniądze. Choć u plemienia Karo zasada "5 birr" niestety też nas dosięgnęła. Wówczas możliwości rozmowy, przyglądania się życiu i zwyczajom były nieco ograniczone, bo widząc potencjalny zarobek byliśmy cały czas nagabywani by zrobić zdjęcie.

Dla jasności, jeśli ktoś nie miał aparatu i nie chciał robić zdjęć, był traktowany jak persona non grata. To tak jak iść do restauracji, oglądać i powąchać potrawy, ocenić kolor i aromat wina, po czym wyjść bez płacenia. Troszkę mało eleganckie porównanie, ale całkiem prawdziwe. Miejmy świadomość, że odwiedziny turystów są dla ekonomii tych plemion istotne. Wioski te odwiedza może 5, czy 10 osób dziennie. Nie codziennie. Do tego nigdy w porze deszczowej, która trwa jakieś trzy miesiące.

Najwspanialsze są jednak chwile, gdy po pół godzinie zdjęciowego szaleństwa społeczność plemienna wraca do swego tradycyjnego życia. Możliwość obserwacji ich rytuałów jest bezcenna. Człowiek chłonie coś, co wie że nie przetrwa kolejnego wieku i czuje się szczęśliwcem oglądającym to co wkrótce zaniknie. Nieskażona cisza, brak prądu, muzyki, telewizji... Cywilizacja została gdzieś daleko. Czasem taka godzina wśród szczęśliwych ludzi zmienia nasze postrzeganie świata.


Oto mapka doliny Omo i zamieszkujących ją plemion (dużymi literami - nazwy plemion, małymi - główne miasteczka)


Odwiedziliśmy wioski różnych plemion.

Ari to największa grupa etniczna licząca około 450 tysięcy mieszkańców. Zamieszkują powierzchnię około 2500 km kwadratowych. Zdecydowanie najbardziej cywilizowani,  prowadzą zwykle układne życie z innymi plemionami.


Hamer (Hamar), liczą około 70 tysięcy mieszkańców zamieszkując powierzchnię około 5000 km kwadratowych. Znacznie mniej cywilizowani, są to ludzie o pięknych rysach i wspaniałych włosach.


Mursi, traktowani są jako najbardziej niezwykli. Pozostało ich 9 tysięcy. Zamieszkują tereny między rzekami Omo i Mago o powierzchni 2000 km2. Są znani z agresywnej natury, skłonni do wywoływania konfliktów.



Karo liczy zaledwie 2 tysiące ludzi. Zamieszkują tereny po wschodniej stronie rzeki Omo. Znani są z niezwykłego malowania ciał.


Dassanech (Geleb) żyją na samym południu. Zostało ich 50 tysięcy w Etiopii i około 10 tysięcy po stronie kenijskiej. Jest tam niezwykle gorąco.


Dorze liczą około 35 tysięcy mieszkańców. Zamieszkują górskie wioski powyżej Arba Minch budując przedziwne, wysokie domostwa.


Oprócz nich spotkaliśmy też przedstawicieli innych plemion na odwiedzanych targach.



Każde z plemion jest inne, na swój sposób fascynujące, a opowiemy o nich w kolejnych odcinkach naszej opowieści.

* obie mapy ze strony klik.

9 komentarzy:

  1. O kochani, teraz to moja uwaga jest mocno wytężona. Cieszę się, że temat nie jest wyczerpany i będzie więcej o tych plemionach. Bardzo mnie zaintrygowały zwyczaje plemienne. Owszem, widziałam już rozciągnięte wargi, ale nie opisane przez kogoś znajomego, kto osobiście zaobserwował. Fascynuje taki świat z całkowicie odwróconym porządkiem rzeczy. Ja w takich biednych miejscach nie traktuje tego jak żebractwa, dostajemy za to niezwykłe zdjęcie a oni nakarmią rodzinę. Dają wzamian co mają, czasami plecionkę, a czasami tylko swoj wizerunek. Za to nigdy nie wspieram młodych męzczyzn w USA:) Ależ mieliście przygody. Ja interesuję się Etiopią, bo jest z nią zwiazany ruch Rastafari, ktorych poznałam na ostatim szlaku:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marylko mamy nadzieję, że kolejne wpisy poświęcone plemionom Cię nie zawiodą :) Co do rastafarian, ruch jest mocno związany z cesarzem Haile Selassie I. Kilka razy przejeżdżaliśmy przez Shashemene, miasto, które jest związane z rastafarianami. To jedyne, uznane za niebezpieczne miejsce w Etiopii;D Nas też zafascynował świat dzikich plemion, który odchodzi do przeszłości...

      Usuń
  2. Kolejna ciekawa częśc.
    Czekam na wpisy o plemionach, bo naczytałam sie i na oglądałam na portalach, czasami są to bzdury.
    Wy zawsze rzetelnie pokazujecie rzeczywistośc.
    Pozdrowienia!
    I.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy Irenko za uznanie :) Mamy nadzieję, że się nie zawiedziesz :)

      Usuń
  3. W końcu miałam wolny czas, by nadrobić kilka zaległych wpisów na Waszym blogu. Cóż można napisać?? To była wspaniała i arcyciekawa podróż. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak mogło być męczące docieranie do tych wszystkich, odległych miejsc. Ale satysfakcja z zobaczenia ich na własne oczy napewno jest zdecydowanie większa. Podziwiam Was za to z jaką świadomością i szacunkiem przemierzacie świat. Macie ogromną wiedzę, nie tylko na tematy ornitologiczne, ale tak samo krajoznawcze. W zalewie bylejakości i egocentryzmu na innych blogach to jak skarb. Z niecierpliwością czekam na kolejne odcinki z Waszych wojaży. Pozdrowienia! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Beatko dziękujemy. To dla nas wiele znaczy :) Bardzo nas to motywuje :) Pozdrawiamy

      Usuń
  4. Bardzo ciekawie napisane. Fajny artykuł.

    OdpowiedzUsuń