Podróż po Etiopii - część 14 - W stronę Yabello i ku dolinie Omo
czerwca 07, 2019
/
7
Wyruszając z okolic Wondo Genet czeka nas ponad 300 kilometrowy przejazd do Yabello, administracyjnej "stolicy" strefy Borena. To niezbyt spektakularne miejsce, ale chcąc dotrzeć do doliny Omo można pojechać główną drogą, bądź inną, prowadzącą przez plantacje kawy w okolicach Yirgalem i zapomniane okolice na południe od tychże terenów. Ta druga opcja wydaje się nam ciekawsza i mniej komercyjna. Plantacje kawy fotografujemy z drogi, nie odwiedzając ich. Właściwie nie wiemy dlaczego. Ponoć są jakieś rządowe restrykcje, czy inne niezidentyfikowane ograniczenia.
Droga ma to do siebie, że się zmienia. Raz asfaltowa, innym razem gruntowa. A jeśli gruntowa, to widoczność jest mniej więcej taka jak na poniższym zdjęciu.
Krajobraz przypomina rdzenną Afrykę. Wioski złożone z prymitywnych, ale zadbanych, kolorowych domostw, pojawiają się co kilkanaście kilometrów. Ich obecność gwarantuje, że mieszkańcy na pewno zainteresują się potencjalnymi przybyszami.
Kiedy tylko zatrzymujemy się spotykamy ciekawskich ludzi, którzy nie omieszkają pozować nam do zdjęcia.
Kolejne domostwa i kolejny postój, by zrobić kilka zdjęć. Zadziwia nas czerwona gleba ciągnąca się kilometrami.
Publiczność wyrasta jak spod ziemi. W ciągu kilku chwil jest zwykle przy nas kilka osób i kilkanaście innych biegnących na spotkanie. Nie ma szans na samotność, mimo pozornego pustkowia.
W końcu docieramy do Yabello. Po drodze tropiliśmy abisyniaka, endemicznego ptaka zamieszkującego tylko te tereny. Niestety nie było nam dane go zobaczyć (zdjęcie ze strony - klik)
Widzieliśmy za to inne ptaki, o których wspomnimy przy okazji opisu doliny Omo, bo też tam występują. Małgosia zmęczona podróżą relaksuje się w motelu, ja zaś ruszam na wieczorny obchód miasteczka, nie licząc na spektakularne widoki, lecz raczej spotkania z lokalną społecznością.
Nie zawiodłem się. Jest co i kogo oglądać. Niełatwo jednak uchwycić koloryt ulicy, bo jako turysta jestem tu zupełnie sam i niechętnie afiszuję się z aparatem.
Zachwycają kolorowe stroje tutejszych mieszkańców. To ich powszedni ubiór, nie odświętne odzienie.
Młodziaki mają inna strategię. Oni chcą być fotografowani za wszelką cenę i snują się za mną przyjmując różne pozy. Nie są nawet zainteresowani nagrodą w postaci cukierka, czy jakiegokolwiek gadżetu. Dla nich biały człowiek na tym pustkowiu stanowi wystarczającą atrakcję.
Nie raz robiłem podobne zdjęcia w miejscach, gdzie nawet nie było prądu. Zimna Coca Cola jest wszędzie. Nawet jeśli nie ma lodówki, są nie wiadomo skąd, pojemniki z lodem.
Kolorowe domostwa pokazują tutejszą rzeczywistość. Trudno nam, jednodniowym przybyszom, ocenić potrzeby mieszkańców, czy ich jakość życia.
Mieszkający tu ludzie to zwykle rodziny kilku pokoleniowe. Czasem świadczą jakieś usługi, prowadzą sklep lub sprzedają jedzenie, a część po prostu żyje z dnia na dzień imając się pracy dorywczej.
Późnym popołudniem do Yabello wracają mężczyźni, którzy pracują przy budowie okolicznych dróg. Przywożą ich ciężarówki, te same, które zabierają rano do pracy kilkadziesiąt kilometrów od miasteczka.
Następnego dnia ruszamy dalej na południe. Oto kolejna wioska i kolejni mieszkańcy.
Pola porośnięte są uprawianym tu sorgo i teffem. Mieszkańcy okolic, lud Konso, to urodzeni rolnicy. Nieprzyjazne, niezbyt żyzne i suche ziemie na stokach gór przekształcili w pola uprawne poprzez stworzenie rozległych "tarasów" nawożonych zwierzęcym łajnem.
Plony transportują w różny sposób, czasem najbardziej prymitywny.
Nasza droga, raz gruntowa, raz asfaltowa, zwykle spotyka jakieś niespodzianki. Najczęściej są to krowy, kozy lub wielbłądy, przechadzające się w najmniej planowanych miejscach. Nasz kierowca jest przyzwyczajony do tego typu utrudnień i wie, że tutejsza zwierzyna ma bezwzględne pierwszeństwo.
Jedziemy dalej opuszczając powoli rejon zamieszkiwany przez lud Konso. Zjeżdżamy niżej do doliny, w której nadal dominują pola uprawne, ale o innym charakterze niż wcześniej.
Po drodze spotykamy mieszkańców, którzy wypasają bydło, piorą albo po prostu oddają się relaksowi na słońcu.
Młodsi, na widok zatrzymującego się samochodu natychmiast korzystają z okazji, by przyjrzeć się nieznajomym z bliska, nie zważając na swój ubiór, a raczej jego brak.
Stąd już niedaleko do bodaj najbardziej przez nas wyczekiwanego miejsca, doliny Omo, gdzie spotkamy zarówno cywilizowane jak i prymitywne plemiona, o których sporo naczytaliśmy się przed wyjazdem, planując podróż.
Tarasy, sorgo, wielkie snopy noszone na głowie to widoki jak z Jemenu. Rzeczywiście, trudno ocenić jakość ich życia, jest inne, a to wcale nie znaczy, że gorsze. Mnie też zachwycają kolorowe ubrania, jakby chcieli sobie wynagrodzić inne niedostatki. Ciekawy kraj, a ptaszek ma upierzenie tak gustowne, jakby mu ktoś zaprojektował:)
OdpowiedzUsuńMarylko wiele razy, kiedy spotykamy się gdzieś z innym modelem życia nachodzą nas refleksje nad naszym :) W Etiopii co rejon, żyje się inaczej :) To prawdziwy tygiel różnorodności :) pozdrawiamy
UsuńBardzo interesująca wyprawa do egzotycznej Etiopii. Oglądana Waszymi oczami pobudza wyobraźnię.
OdpowiedzUsuńDziękujemy Amber, pozdrawiamy :)
UsuńKochani, niezwykle ciekawy odcinek! To wszystko nam nieznane. Wciąż myślę o tych ludziach, którzy przeżyli jeszcze przed nami napaść obcego państwa! Nie wiem oczywiście czy wojna objęła te tereny. Ale to bardzo ciekawy kraj, wydobywający się o własnych siłach z zapaści i zachowując własną kulturę - może nie tak malowniczą jak na Dalekim Wschodzie, ale wciąż bardzo ciekawą. Jak dobrze, że chcieliście tam pojechać, zamiast leżeć pod parasolem na plaży hotelu all inclusive! Czekam jeszcze na kolejne ptaszki i inne zwierzaki. Krzysia.
OdpowiedzUsuńKrzysiu all inclusive nie dla nas, my lubimy spędzać czas aktywnie, a świat jest bardzo ciekawy :) Dziękujemy za odwiedziny i zapraszamy do kolejnych wpisów :)
UsuńKolejny bardzo ciekawy odcinek Waszej podróży.
OdpowiedzUsuńTotalna egzotyka, nam by się tam bardzo podobało.
Pozdrowienia!
I.