Sałatka z bobem.

Sałatka z bobem.

Bób to bardzo przez nas oczekiwany przedstawiciel strączkowatych. Gdy nastaje sezon chętnie wykorzystujemy go w kuchni. Czasem jako dodatek do dania, a czasem jako główny składnik. Ciepło wyzwala w nas chęć biesiadowania wieczorami na balkonie. Lubimy wtedy jeść sałatki, popijać wino i prowadzić długie rozmowy. Mile spędzone chwile przy koncercie jeszcze śpiewających wieczorami ptaków, zwłaszcza kosów to jest to. 

Sałatka z bobem


Składniki na 2 porcje:
500 g bobu
pomidorki daktylowe-czerwone i żółte - 16 szt.
2 łyżki grubo posiekanych orzechów włoskich
2 małe cukinie
garść młodych pędów groszku cukrowego (lub innej zieleniny)
1 strączek chili
120 g sera feta lub roquefort

oliwa EV
1 duży ząbek czosnku
suszone oregano
miód
sok z cytryny
świeżo zmielony pieprz
sól

Bób opłukać, wrzucić na wrzątek z solą i gotować przez ok. 6 min. Następnie wylać na sito, przestudzić zimną wodą i obrać z łupinek. Gotowy bób oprószyć delikatnie solą, polać oliwą i posypać oregano, wymieszać i odstawić.

Przygotować sos. Ząbek czosnku drobno posiekać, posypać go solą i rozetrzeć końcem noża. Włożyć do kubka. Dodać do czosnku 3/4 łyżeczki miodu, dolać sok z cytryny (1-1,5 łyżki), wymieszać, następnie dodać oliwę - ok. 4 łyżek i świeżo zmielony czarny pieprz.

Pomidorki delikatnie naciąć, zblanszować i obrać ze skórki, pokroić na części. Orzechy podpiec na suchej patelni. Posiekać drobno chili. Cukinie przeciąć wzdłuż i grillować na patelni.

Na talerz ułożyć przyprawiony bób. Następnie obłożyć gałązkami zieleniny (u nas pędy groszku cukrowego), położyć pomidorki, pokrojony w kostkę ser, cukinie, posiekane chili. Posypać orzechami i polać przygotowanym sosem.

Ponieważ w kwestii sera nie osiągnęliśmy konsensusu, każde z nas jadło z innym serem i oboje byliśmy zadowoleni 😁
Chałka...w poszukiwaniu ideału.

Chałka...w poszukiwaniu ideału.

Skubnęłam kilka dojrzałych poziomek, obejrzałam rozrastające się krzaczki ziół, podparłam ciężki kwiat różowej hortensji i wchodząc z balkonu do domu poczułam ten dobrze mi znajomy zapach. Powiew powietrza owinął nim mnie, niczym szalem. Delikatny zapach pieczywa wymykał się z piekarnika. Była w nim skromna nuta słodyczy, która zmienia go w wyjątkowy. Taki zapach działa na zmysły. Wyczuwam głód i myślę o miodzie, który zatrzymał zapach kwiatów lipy i teraz sączy go wraz z każdą kropelką złocistej gęstości dzieła pszczół. Oglądam przez szybkę piekarnika, jak rumieni się. Najpierw delikatne muśnięcia, potem kolory zaczynają nabierać mocy. Tak piecze się chałka. Moje ulubione pieczywo śniadaniowe. 
Ciągle szukam tej idealnej, ale to nie ma najmniejszego uzasadnienia. Każda, którą upiekę wydaje mi się tą najlepszą. Potem mija jakiś czas i w głowie kiełkuje myśl "a może by tak zrobić kolejną chałkę i zobaczyć jak smakuje?". Zaczynam sama siebie diagnozować ;) Chyba "nie chodzi o to by złapać króliczka, ale by gonić go". Tym sposobem mam kolejną chałkę idealną. Zapewne za jakiś czas pojawi się kolejna na blogu. Nie bądźcie zaskoczeni. Niech Was też nie zwiedzie zdjęcie, to nie jest chałka, to jest chała która ma prawie pół metra długości i szeroka jest na ponad 15 cm. Jakoś tak wyszło, że uplotłam jednego giganta. Na razie preferuję chałki z błyszcząca skórką. Nie używam kruszonki ani żadnych ziaren. Jednak z czasem, kto wie...


500 g mąki pszennej o dużej zawartości białka (użyłam manitoby)
60 g cukru
1 łyżeczka soli
1 duże jajo 
60 g roztopionego tłuszczu (masło lub margaryna)
250 ml letniej wody
10 g suszonych drożdży lub 7 g drożdży instant
ew. wanilia/tonka

dodatkowo do posmarowania:
1 jajko
1 łyżka letniej wody

Tłuszcz rozpuścić i ostudzić. W dzieży miksera, w którym będziemy wyrabiać ciasto wymieszać drożdże z łyżeczką cukru i 1/4 wody. Odstawić na ok. 10 minut. Jajko roztrzepać. Rozpuszczony tłuszcz połączyć z wodą, cukrem i solą. Wymieszać, dodać do drożdży. Wsypać mąką, dodać roztrzepane jajo  i całość wyrobić hakiem przez ok. 10 minut. Ciasto musi być gładkie i nie przyklejać się do ścianek. Przykryć misę folią i odstawić w ciepłe miejsce na ok. 1 godzinę lub do podwojenia masy. Ciasto pięknie daje się formować, nie wymaga podsypywania mąką, ani smarowania rąk olejem. Nie lepi się. Można podzielić masę na 3 części i upiec tradycyjny warkocz lub pomęczyć się nad czymś bardziej efektownym ;) 
Jeśli interesuje Was jak zrobić taki splot jak powyżej zajrzyjcie do filmiku instruktażowego tu - klik. Masę trzeba podzielić na 5 równych części. Uformowałam wałeczki o długości 54 cm. Jednak nie tak równe na całej długości jak na filmie, tylko na końcach, na ok. 10 cm znacznie węższe. Mam nadzieję, że rozumiecie, środek grubszy, a końcówki coraz cieńsze. Zaplatałam razem z filmem. Jest bardzo pomocny. 
Po zapleceniu wyłożyć blachę papierem do pieczenia. Po przekątnej ułożyć chałkę, włożyć blachę do dużej torby foliowej i odstawić w ciepłe miejsce na ok. 50 minut. Następnie nagrzać piekarnik do 190 stopni C. Chałkę wysmarować rozbełtanym jajkiem z 1 łyżką wody. Wstawić do piekarnika na 20 minut. Następnie sprawdzić czy się nie przypieka zbyt mocno. Jeśli kolor jest dobry, przykryć chałkę folią aluminiową i piec kolejne 20 minut. Po wyjęciu ostudzić na kratce. Smacznego!


Arboretum Wirty przy Nadleśnictwie Kaliska - niezwykłe odkrycie po latach.

Arboretum Wirty przy Nadleśnictwie Kaliska - niezwykłe odkrycie po latach.

Podróżując na potęgę w miejsca dalekie mamy wielki szacunek i ciekawość dla miejsc nam bliskich. Odwiedzamy je często "weekendowo", bo są blisko i nie wymagają specjalnych przygotowań by do nich dotrzeć. Przyznamy uczciwie - mieszkamy w Trójmieście od lat, a miejsce to było dla nas nieodkrytą tajemnicą. Do dziś nie możemy zrozumieć dlaczego? Dowiedzieliśmy się o nim dzięki naszym sympatycznym Sąsiadom, których spotykamy tu i tam na leśnych ścieżkach. Gdy tylko pojawiła się okazja, odwiedziliśmy je spędzając jeden z piękniejszych dni w trakcie obecnego trudnego czasu. Był piątek, wczesne popołudnie, piękne słońce i brak ludzi. To idealny czas, by cieszyć się tak pięknym miejscem położonym ledwie nieco ponad godzinę jazdy od naszego domu.


Smażona makrela z azjatyckim dressingiem.

Smażona makrela z azjatyckim dressingiem.

Inspiracją do tego dania był przepis Jamie'go Oliver'a. Czyli wiadomo - kuchnia prosta, niewyrafinowana, ale pyszna. Potrawa łatwa w przygotowaniu i pełna smaku.

Makrela jest rybą oleistą potrzebującą mocnych dodatków. Dlatego zwykle robimy ją jako proste azjatyckie danie, często przygotowywane na grillu, czasem po wcześniejszym marynowaniu, innym razem z dobrym lekkim aromatycznym "sosem" po obróbce cieplnej. Zwykle ryby dusimy lub pieczemy. Makrela idealnie nadaje się do smażenia. Szkoda, że gości tak rzadko na naszych stołach (poza wersją wędzoną), bo z naszego punktu widzenia ma same zalety: jest jej dużo i nie wymaga ochrony, jak inne gatunki ryb, jest tania, łatwa w przygotowaniu i zdrowa, bo zawiera dużo kwasów tłuszczowych omega 3.


SMAŻONA MAKRELA Z INSPIROWANYM AZJĄ DRESSINGIEM


Składniki (na 2 osoby):

2 świeże makrele
otarta skórka limonki
1-2 łyżki masła klarowanego
sól, pieprz
świeża kolendra (do dekoracji i podbicia smaku) - w sumie będziecie potrzebować około pół pęczka

na dressing:
mała szalotka, drobno posiekana
ząbek czosnku, drobno posiekany
ok.0,5 cm imbiru, drobno posiekany
1 ostra papryczka, drobno posiekana
sok z 1 limonki
2 łyżki listków kolendry, drobno posiekane
2 łyżki oleju sezamowego
1,5 łyżki sosu sojowego
chili (dla wzmocnienia pikanterii, jeśli papryczka nie jest zbyt ostra)
płynny miód (ilość taka by uzyskać kwaśno-pikantno-słodkawy smak)

Wykonanie:


Najpierw przygotowujemy marynatę, której dobrze zrobi kilkugodzinny odpoczynek. Wszystkie składniki mieszamy ze sobą, tak aby dobrze się rozpuściły i połączyły.

Makrelę filetujemy i pozbawiamy drobnych ości na grzbiecie. Dobrze osuszamy rybę. Rybę przyprawiamy solą, pieprzem i startą skórką z limonki od strony mięsa.

Na patelni rozgrzewamy masło klarowane. Smażymy rybę od strony skóry przez około minutę, dwie, tak by skóra stała się chrupka. Odwracamy rybę i smażymy ją przez kolejne dwie minuty. Gotowe.

Rybę podajemy na ryżu, polewamy ją obficie marynatą i dodajemy łyżkę świeżej kolendry. Doskonałym dodatkiem będzie świeży ogórek z tą samą marynatą.
To już 7 lat ! Biszkopt królowej Wiktorii na urodziny bloga :)

To już 7 lat ! Biszkopt królowej Wiktorii na urodziny bloga :)

Siedem lat temu Akacjowy Blog pojawił się w sieci. Ciągle jest dla nas ważnym miejscem, gdzie możemy dzielić się z Wami chociaż częścią naszych pasji. Miło nam, że jesteście. Dziękujemy Wszystkim Naszym Czytelnikom za obecność, aktywność i ciepłe słowa. Mamy nadzieję, że będziecie nadal z nami :) 

Na blogu dziś ciasto, które od dawna chciałam upiec. Tę chęć obudził we mnie już dawno mój ulubiony program kulinarny - "The Great British Bake Off". W jednej z serii po raz pierwszy zobaczyłam, jak uczestnicy zmagają się z wyzwaniem technicznym - klasyką kuchni królewskiej, ulubionym ciastem królowej Wiktorii. Czemu więc go nie upiec? Przypomina wielką słodką kanapkę. Biszkopt dzięki dodatkowi masła jest bardzo wilgotny. Klasyczny krem maślany zastąpiłam mieszaniną bitej śmietany i mascarpone. Usmażyłam dżem  z truskawek, bo na nie jest teraz sezon, a gdy dojrzeją maliny z przyjemnością powtórzę to ciasto z dżemem malinowym, jak w klasycznym przepisie. Autorką przepisu na biszkopt jest "królowa" brytyjskich wypieków - Marry Berry. Dostosowałam tylko proporcje do mojej tortownicy. 


BISZKOPT KRÓLOWEJ WIKTORII


Składniki na tortownicę o średnicy 16 cm:

na  dwa biszkopty :
 3 duże jaja/ 4 jaja M
170 g drobnego cukru
170 g mąki pszennej tortowej
170 g miękkiego masła
1 czubata łyżeczka proszku do pieczenia

Jeśli mamy dwie takie same tortownice możemy od razu zrobić masę ze wszystkich składników i gotową rozdzielić równo na dwie foremki. Jeśli będziemy piec dwa oddzielne biszkopty w jednej tortownicy radzę podzielić składniki na dwie części i drugą zrobić na świeżo przed pieczeniem.

Wszystkie składniki należy ze sobą razem zmiksować. Robić to tylko do powstania jednolitej masy. Foremkę/foremki wysmarować masłem, wyłożyć dno i boki papierem, też go posmarować. Ciasto włożyć do nagrzanego piekarnika do 160 stopni C z termoobiegiem lub 180 bez termoobiegu. Po 20 min. sprawdzić patyczkiem czy jest suchy, ewentualnie dopiec go jeszcze 5 minut. Po wyjęciu z piekarnika odstawić na 5 minut. Następnie rozpiąć tortownicę i do góry nogami położyć biszkopt na kratce. Dlaczego ? Biszkopt ma tendencję do tego, żeby środek nieco wyrastał w górę. Odwrócenie go spowoduje, że będzie płaski podobnie jak spód. Spód też stanowi tu "górę" ciasta. Ciasta odstawić do ostygnięcia. 

dżem truskawkowy:
250 g  + 50 g truskawek
50 g drobnego cukru
1 łyżka soku z cytryny
pektyna jabłkowa

Robiąc ten dżem możecie zastąpić pektynę i cukier - cukrem żelującym. Nie używam żelatyny itp. bo nie jem mięsa. Można też dodać agar :)

Truskawki po umyciu i obraniu pokroić na kawałki. Z cukru odłożyć 1 dużą łyżkę. 250 g truskawek wymieszać z cukrem i usmażyć na małej patelni. Tyle, żeby cukier się rozpuścił. ! Odłożoną łyżkę cukru wymieszać z pektyną. Użyć jej proporcjonalnie do ilości masy wg tego co jest napisane na opakowaniu (u mnie ok. 5 g). Dodać pektynę z cukrem do dżemu, wymieszać i zagotować. Na koniec dodać resztę truskawek, wymieszać i odstawić do ostygnięcia.

krem:
125 g słodkiej śmietany 30 %, dobrze schłodzonej
110 g mascarpone
2 łyżeczki cukru pudru
1/2 cytryny - otarta skórka

Ubić śmietanę w wysokim naczyniu. W drugim naczyniu trzepaczką rozbić na krem mascarpone. Dodać do niego cukier puder i skórkę z cytryny, wymieszać. Następnie dodać po trochu ubitą śmietanę i całość połączyć przy pomocy trzepaczki rózgowej. Włożyć krem do rękawa cukierniczego z dużą ząbkowaną końcówką.

Złożenie ciasta

-potrzebujemy trochę cukru pudru do posypania biszkoptu

Jeśli biszkopty nieco się różnią, zawsze ładniejszy wybierzcie na wierzch. Na spodni biszkopt wyłóżcie ścięty, ostudzony dżem truskawkowy. Na niego wyciśnijcie krem. Najpierw zróbcie kleksy dookoła, a potem w środku. Na wierzch połóżcie drugi biszkopt. Oprószcie go przez sitko cukrem pudrem :) Smacznego :)
Sałatka z ziemniakami, łososiem i krewetkami wg Mary Berry

Sałatka z ziemniakami, łososiem i krewetkami wg Mary Berry

Sałatki to często kulinarne ukoronowanie naszego dnia. Są lekkie, pełne smaku i sprzyjają celebracji posiłku przy butelce wina, ulubionej muzyce i treściwej rozmowie w ulubionym towarzystwie. Dziś piszę o czymś co sałatką można nazwać, acz lekkości nieco jej brakuje. Może bardziej pasuje do niej miano letniego, lekkiego obiadu, który z przyjemnością pochłonęlibyśmy w ciepły, słoneczny dzień na tarasie. Jej autorką jest Mary Berry - dziś już 85-letnia kobieta - która od lat edukuje Brytyjczyków w kwestii dobrego jedzenia poprzez książki, telewizyjne programy, czy kursy gotowania.

Na pierwszy rzut oka danie wydaje się mało nowoczesne, nie nazbyt estetyczne, lekko bałaganiarskie. Ale smak bije na głowę wygląd. Spróbujcie a nie pożałujecie.


Składniki (na 2 porcje):

dressing:
2 łyżki oliwy
1,5 łyżki musztardy
1,5 łyżki cytryny
łyżeczka miodu
sól, pieprz

na sałatkę:
4 małe ziemniaki (ok. 200 g)
łodyga selera naciowego
kawałek dymki
2 rzodkiewki
garść zielonej pietruszki bardzo drobno posiekana
łyżka majonezu
garstka rukoli

6 dużych krewetek, masło klarowane, sok z cytryny, sól, pieprz

2 porcje po 100 g łososia bez skóry przyprawionego musztardą, sosem chili, solą i pieprzem

Wykonanie:

Przygotowujemy dressing mieszając ze sobą wszystkie składniki. Dostosowujemy ilość miodu do swych preferencji, by dressing był zrównoważony smakowo.

Ziemniaki gotujemy. Kroimy je na cztery części. Seler naciowy i dymkę kroimy drobno. Rzodkiewki kroimy na plasterki i przekrawamy na pół. Wszystkie warzywa wrzucamy do dressingu i mieszamy. Dodajemy posiekaną zielona pietruszkę i łyżkę majonezu. Ponownie dokładnie mieszamy całość.

Przyprawione wcześniej dwa kawałki łososia lekko podlewamy oliwą i wodą. Pieczemy w  piekarniku w 180 C przez 10 minut.

Krewetki smażymy na maśle klarowanym. Przyprawiamy solą i pieprzem oraz skrapiamy sokiem z cytryny.

Na spód talerza wykładamy wszystkie warzywa z dressingiem. Na nie wykładamy łososia, którego wcześniej lekko rozdrabniamy łyżką. Następnie układamy krewetki, by na koniec całość posypać listkami rukoli. Wygląd może pozostawia nieco do życzenia, ale smak ... niebo w gębie.

Białe wino i dobre towarzystwo - wielce wskazane.
Chleb litewski 3.

Chleb litewski 3.

W "Czerwcowej Piekarni" upiekliśmy chleb litewski. Marzenka prowadząca bloga "Zacisze kuchenne" wybrała dla nas ten wypiek ze strony "Every Cake You Bake". To już trzeci chleb litewski na naszym blogu. 
Pierwszy upiekłam w Listopadowej Piekarni sześć lat temu - KLIK. Drugi całkiem niedawno na liściach chrzanu - KLIK. Wszystkie te chleby są wyborne. W tym przepisie miałam zastrzeżenie do sporej ilości cukru, w którym jeszcze dodatkowo dodaje się miód. Trzy łyżki to sporo, dlatego ograniczyłam się do jednej. Natomiast bardzo spodobał mi się sposób na aromatyzowanie mąki utartym w moździerzu kminkiem. Tak jak autorka sugerowała zostawiłam mąkę na noc, żeby przeszła  zapachem ziela. Będę to wykorzystywać w przyszłości do chlebów wileńskiego KLIK i litewskiego. Przezornie upiekłam od razu dwa chleby, czyli z podwójnej, poniżej podanej ilości składników. To była dobra decyzja. 


zaczyn
200 g mąki żytniej razowej
200 g (1 szklanka) aktywnego zakwasu żytniego
100 g letniej wody

ciasto właściwe
100 g mąki żytniej razowej
120 g mąki pszennej chlebowej typ 650
1  łyżka cukru
1 łyżka słodu żytniego ciemnego litewskiego (ostatecznie można zastąpić melasą)
1 łyżeczka słodu jęczmiennego palonego
1 łyżka kminku,
1 łyżka soli

cały zaczyn
1 łyżka miodu
100 g letniej wody

Wieczorem przygotować zaczyn – mąkę wymieszać w misce z zakwasem i wodą. Przykryć i zostawić na 12 godzin.

Również wieczorem przygotować mąki. Najpierw utrzeć w moździerzu kminek. Nie musi być na proszek, to raczej trudne. Po prostu trzeba rozkruszyć ziarna, żeby wydobyć z nich aromat. Mąki wymieszać z solą, cukrem, słodem i kminkiem. Dzięki temu zabiegowi mąki przejdą aromatem słodu i  kminku. 

Rano wymieszać zakwaszone ciasto z miodem i wodą, dodać składniki suche i wymieszać.  

Uwaga! Zarówno do zaczynu jak i do ciasta właściwego musiałam dodać więcej wody niż jest podane w  przepisie, bo masa była zbita i nie dała wymieszać się z mąką.

Formę keksową wyłożyć papierem do pieczenia i napełnić masą chlebową. Ugnieść ją i wygładzić wierzch, posypać kminkiem. Foremkę zawinąć w folię  i odstawić w ciepłe miejsce na 3-4 godziny do wyrośnięcia.

Kiedy ciasto podchodzi do brzegów foremki, rozgrzać piekarnik do 230 stopni. Piec 25 minut, po czym zmniejszyć temperaturę do 210 stopni i piec kolejne 25 minut.

Węgierska zupa rybna

Węgierska zupa rybna

Tradycja robienia zup rybnych w naszym domu jest niezwykle bogata. Gotujemy przeróżne, choć może nie za często. Zwykle są obecne, gdy zgromadzimy większą ilość głów i szkieletów rybnych z filetowania, czy skorup krewetek lub langustynek, albo może po prostu zdecydujemy się na coś ekstrawaganckiego zawierającego różne gatunki ryb i skorupiaków.

W większości miejsc, które odwiedzamy zupa rybna jest jedną z tych, które próbujemy. Są tak różne w zależności od kraju czy kontynentu. Jakże bowiem ocenić, która lepsza: francuska bouillabaisse, czy może malezyjska laksa? A może brazylijska "prawie" zupa - moqueca, czy też klasyczny brytyjski chowder lub polska rybna klasyka z dodatkiem grzybów? Wartością jest różnorodność smaków i to, że pod pojęciem "zupa rybna" znajdujemy tak ogromny wybór.

Tym razem do ugotowania zupy rybnej nakłoniła mnie Małgosia. Jako, że przez kilka ostatnich dni ryby królowały na naszych talerzach, zgromadziłem całkiem pokaźną kolekcję głów i szkieletów oraz resztek z filetowania. Zgodnie z sugestią Małgosi postanowiłem sięgnąć do tradycji węgierskiej. I tak odkurzyłem prawie dwudziestoletnią książkę Roberta Makłowicza "C.k. kuchnia". Wiemy skądinąd, że pan Robert jest wielkim znawcą i entuzjastą kuchni austro-węgierskiej. Mogłem więc polegać na sugestiach Mistrza, choć jak zwykle prosty XIX-wieczny przepis wymagał unowocześnienia. Stąd nieco inne techniki, choć składniki i ich proporcje są dość zbliżone do oryginału.

Powinienem bazować na rybie zwanej fogas'em. To endemit o białym, jędrnym mięsie, należący do rodziny sandaczy, występujący w Balatonie. Rzecz jasna fogas'a na oczy nie widziałem, tym bardziej go nie kosztowałem. Drugą preferowaną rybą jest kolejne endemiczne stworzenie żyjące tylko w Dunaju lub Cisie. Ta ryba zwie się czeczugą lub sterletem (rodzina jesiotrów), a  moje doświadczenia z nią podobne są do spotkań lub raczej ich braku z fogas'em.

No więc do dzieła. Ugotujmy zupę rybną w tradycji węgierskiej ze składników, które pozyskamy u nas.


Składniki na bulion rybny:

1,5 litra wody
głowy i kręgosłupy różnych ryb (ja użyłem 4 głowy dorady, 2 głowy i szkielety pstrąga oraz makreli wraz z resztkami ich mięsa)
kawałek selera, cebuli, 2 marchewki i pietruszka
ziele angielskie
liść laurowy
sól i pieprz

Bulion gotujemy przez około 30 minut. W trakcie gotowania usuwamy szumowiny, by pozostał klarowny. Po ugotowaniu przecedzamy przez sito, mając do dyspozycji bazę do naszej zupy rybnej.


Składniki na zupę:

przygotowany wcześniej bulion rybny
2 odfiletowane pstrągi
2 cebule
pół puszki pomidorów (lub jeden/dwa duże dojrzałe pomidory pozbawione skóry)

2 kolorowe papryki
pół ostrej papryczki
pół puszki pomidorów (lub jeden duży dojrzały pomidor)
łyżeczka wędzonej papryki w proszku
natka pietruszki
sól i pieprz
olej roślinny

Przygotowanie:

Cebulę siekamy drobno. Papryki kroimy w paski długości ok. 2 cm.
Pstrągi filetujemy, pozbawiamy skóry i kroimy każdy na 4 części.

Cebulę szklimy na oleju roślinnym przez kilka minut, dodajemy pomidory i smażymy jeszcze przez kilka minut. Całość dodajemy do bulionu i gotujemy kilkanaście minut. Następnie przelewamy do innego pojemnika przez sito, natomiast cebulę i pomidory przez nie przecieramy. Możemy też alternatywnie całość zmiksować w garnku "żyrafą". Do tak przygotowanej bazy dodajemy pokrojoną w paski paprykę i ostrą papryczkę. Doprawiamy wędzoną papryką i ewentualnie solą i pieprzem. Gotujemy kolejne 10 minut. Dodajemy kawałki pstrąga i gotujemy kolejne 5 minut.

Najlepiej zostawić zupę na noc, by nabrała smaku. Aromatyczny wywar wraz z warzywami podajemy z kawałkami ryby i natką pietruszki oraz grzankami.

Terrina z łososiem, szparagami, kremowym serkiem i szczypiorkiem

Terrina z łososiem, szparagami, kremowym serkiem i szczypiorkiem

Ach, jakże lubimy wszelkiego rodzaju pasztety, terriny, "zawijańce"... Produkty, które w jakiś magiczny sposób przygotowane kroimy w plastry, by uwidocznić ich piękną, kolorową zawartość. Ta jest kwintesencją późnej wiosny i kolejnym naszym szparagowym hitem, do tego w kołderce wędzonego łososia. A kto jest jego twórcą? Niestety nie ja, a Mary Berry, historia brytyjskiej gastronomii. Wiem, że poprawiać "mistrzynię" to arogancja, ale co tam, dodałem swoje trzy grosze, by danie zasmakowało nam jeszcze bardziej.


Składniki (na foremkę ok. 21 x 9 cm):

300 g plastrów wędzonego łososia
7-8 zielonych szparagów długości około 19 cm (po odłamaniu zdrewniałych końców)

na nadzienie:
150 g upieczonego łososia
200 g kremowego serka
70 g masła
łyżeczka musztardy
łyżeczka sosu chili
łyżka soku z cytryny
cienki szczypiorek'
listki z kilku gałązek tymianku
pieprz

Wykonanie:

Foremkę wykładamy folią spożywczą, zostawiając odpowiednią jej ilość, by zawinąć gotową terrinę. Plastry wędzonego łososia układamy w taki sposób, by wypełniły całe brzegi foremki i wystawały poza nią, by móc przykryć terrinę po jej wypełnieniu składnikami. Góra foremki będzie ostatecznie "dołem" terriny po jej wyłożeniu na talerz. Jeśli brakuje nam do przykrycia trochę plastrów wystającego łososia, zawsze możemy przykryć górę resztkami, które nam pozostały.

Szparagi gotujemy w osolonej wodzie (w zależności od grubości - tu sugerowane są raczej cienkie) przez ok. 4 minuty. Odkładamy i osuszamy.

Łososia pieczemy przez 10 minut w piekarniku nastawionym na 180 C. Odstawiamy i studzimy.

Przygotowujemy nadzienie. Wszystkie składniki wkładamy do malaksera i miksujemy na gładką masę.

Na spód foremki (czyli na plastry wędzonego łososia) wykładamy połowę nadzienia. "Postukujemy" formą, by nadzienie się ubiło. Następnie układamy na nim szparagi, raz główką w lewo, raz w prawo. Muszą leżeć ściśle. Lekko je dociskamy. Układamy na nich drugą warstwę nadzienia. Najlepiej użyć do tego silikonowej łopatki. Ponownie "postukujemy" formą. "Zamykamy" terrinę wystającymi poza foremkę plastrami łososia i ewentualnie dokładamy luźne kawałki w miejscach, które wędzony łosoś nie przykrył. Ściśle zamykamy całość folią spożywczą, po czym wkładamy na noc do lodówki.


Gotowe danie wyjmujemy z foremki. Odwracamy, wykładamy na talerz i zdejmujemy folię. Czas na podanie plastrów. Należy kroić bardzo ostrym nożem z "piłką" i serwować na talerzu.
Tort Dobosa - klasyka węgierskiego cukiernictwa w wersji mini.

Tort Dobosa - klasyka węgierskiego cukiernictwa w wersji mini.

Od lat chciałam zrobić ten tort, ale jakoś tak odkładałam bez końca. Zmobilizowałam siły, jednak żeby uniknąć wielkiego obżarstwa, zrobiłam  dla nas dwa mini torciki. Oczywiście jakbym zrobiła duży tort to też byśmy go zjedli. Dwa torciki o średnicy nie większej niż 8 cm są wystarczające. Gdybyście chcieli zrobić większe ciasto myślę, że w zależności od wielkości tortownicy powinniście potroić lub pomnożyć składniki razy cztery.

Tort Dobos zgodnie z tym co napisano w Wikipedii to "odmiana tortu wymyślona przez budapesztańskiego cukiernika Józefa Dobosa. Został po raz pierwszy pokazany na Krajowej Wystawie Ogólnej w Budapeszcie w 1885 r. Cesarz Franciszek Józef I i królowa Elżbieta byli jednymi z pierwszych, którzy tego spróbowali. Ciasto szybko stało się popularne w całej Europie, zarówno ze względu na trwałość podczas wysyłki, jak i ze względu na swój wyjątkowy wygląd. Z płaskim, błyszczącym, karmelowym blatem był prosty, ale i elegancki, w przeciwieństwie do bardziej skomplikowanych ciast tego wieku. Dobos wkrótce zaczął eksportować produkt w specjalnie zaprojektowanych drewnianych skrzynkach. Pod koniec swojej kariery, w 1906 roku, Dobos podarował swój przepis Gildii Cukierników".

Tort powinien składać się z sześciu  blatów biszkoptu, czekoladowego kremu do przełożenia, ozdoby z karmelu w postaci wachlarzyków na ostatnim blacie biszkoptu. Najbardziej jestem dumna z kremu, bo jest niesamowicie czekoladowy i bardzo, bardzo smaczny. Polecam do wykorzystania w innych wypiekach.


Przepis na dwa mini torciki do obręczy cukierniczych o średnicy 7,5 cm.

Biszkopt genueński
2 duże jaja
50 g drobnego cukru
40 g mąki tortowej
10 g masła
1 łyżeczka cukru z wanilią

Musimy na każdą porcję otrzymać po sześć blatów, czyli razem dwanaście. Przydatny będzie skrobek cukierniczy lub nóż do tortu.

Masło rozpuścić w rondelku i przestudzić. Jaja ubić z cukrami na sztywną, jasną masę, która powinna  powiększyć około trzykrotnie objętość. Użyłam do tego celu "żyrafy" z końcówką do piany.

Mąkę koniecznie przesiać przez sito. Dodać stopniowo do masy jajecznej i delikatnie mieszać trzepaczką rózgową, żeby masa nie straciła napowietrzenia. Na koniec wlać masło i wymieszać jak poprzednio. Rozgrzać piekarnik z termoobiegiem do 180 stopni C. Na blachę wyłożyć pergamin (ponieważ miałam otrzymać 12 blatów, wyliczyłam, że z małym zapasem powinnam upiec placek o wielkości 26 cm x 35 cm; narysowałam sobie taki prostokąt na papierze do pieczenia) wysmarować papier masłem i wylać ciasto. Wyrównać masę skrobkiem i wstawiłam na 10 min. do upieczenia. Po upieczeniu odstawić biszkopt do ostygnięcia. Oczywiście najpierw trzeba go zdjąć z papieru.

Krem czekoladowy
2 jaja
45 g drobnego cukru

100 g miękkiego masła
100 g gorzkiej czekolady 70%
5 g kawy rozpuszczalnej (1 łyżka)
2 likieru Frangelico (włoski likier o smaku orzechów laskowych)
1 łyżeczka ciemnego kakao

Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej, dodać do niej kawę rozpuszczalną w postaci granulek. Dodatek kawy rozpuszczalnej bardzo podbija smak czekolady. 

Jaja ubić z cukrem jak do biszkoptu. Masło utrzeć mikserem. Do masła dodać ostudzoną czekoladę i kakao, zmiksować. Następnie dodać do maślanej masy po dwie łyżki masy jajecznej i miksować tylko chwilę, żeby całość połączyła się. Powtarzać czynność aż do zużycia całej masy jajecznej. Na koniec dodać likier. Gotowy krem wstawić do lodówki, żeby nieco stężał. Nie za długo, bo będzie trudno go rozsmarować. Gdyby kawa się nie rozpuściła, należy krótko zblendować całość.

Obręczą powycinać z biszkoptu 12 blatów. Potrzebujemy do każdej porcji po 5 blatów, a szósty wykorzystamy do karmelowej dekoracji.


Na każdy blat kłaść po dwie czubate łyżeczki kremu, rozsmarowywać i powtarzać to z kolejnymi. Następnie rozsmarować jeszcze krem na boki, wygładzić boki i wierzch z kremu moczonym w gorącej wodzie nożem do tortów. Następnie skrobkiem cukierniczym z ząbkami zrobić na bokach ozdobne rowki.

Wykończenie
-14 orzechów laskowych w czekoladzie
- kilkanaście obranych i grubo zblendowanych orzechów laskowych
- na karmel - 50 g cukru i łyżka wody

Dół torciku obsypać od dołu zblendowanymi orzechami.

Ostatni dekoracyjny blat - każdy z osobna - podzielić na 8 części. Wykorzystamy do dekoracji sześć.  Ułożyć kawałki na kratce i podłożyć pod spód kratki pergamin.

W rondelku zrobić karmel - woda plus cukier. Gdy będzie miał odpowiedni kolor zestawić naczynie z grzania i łyżką polać blaty. Odczekać aż karmel stwardnieje na klinach.

Ułożyć orzechy na przemian z klinami biszkoptu polanymi karmelem. Można też orzechy zastąpić ozdobami z kremu.


Wegetariańskie tagliatelle a'la carbonara

Wegetariańskie tagliatelle a'la carbonara

Ostatnimi czasy karmimy się często pysznymi, wegetariańskimi inspiracjami Jamie Olivera. Zawsze staramy się dostosowywać jego oryginalne przepisy do naszych podniebień. Tak też było tym razem, więc zmodyfikowaliśmy przepis i dodaliśmy naszym zdaniem niezbędny składnik - wędzone tofu. No bo jak może być carbonara bez wędzonki? Czy w końcu można z pora i makaronu jako bazy wyczarować smaczne danie? Otóż z takimi dodatkami można.


Składniki (na 4 porcje):
6 młodych porów
6 ząbków czosnku
6 łyżek świeżych listków tymianku
2 czubate łyżki masła
2 szklani wody lub bulionu
sól, pieprz

na makaron:
280 g mąki
3 jajka
łyżeczka oliwy
sól
dodatkowo sól i oliwa (olej) do ugotowania

do carbonary:
2 jajka
spora garść poszatkowanego parmezanu lub pecorino
100 g drobno pokrojonego wędzonego tofu
pieprz
opcjonalnie: szczypiorek

Wykonanie:
Pory kroimy wzdłuż na pół (zarówno białe jak i zielone części). Kroimy drobno w poprzek. Czosnek siekamy drobno. Całość smażymy przez kilka minut na maśle, dodając tymianek, sól i pieprz, Dodajemy wodę lub bulion i dusimy pod przykryciem przez pół godziny. Po tym czasie warzywa się rozpadną i łatwo "przykleją" się do makaronu.

W tym czasie przygotowujemy makaron. Gotujemy przez 3 minuty w garnku z soloną wodą z oliwą lub olejem, po czym hartujemy pod zimna wodą.

W tym samym czasie pokrojone drobno (na wielkość niewielkich skwarek) wędzone tofu smażymy na maśle, aż będą chrupkie na zewnątrz i miękkie w środku..

Dodajemy makaron do ugotowanych porów. Mieszamy dolewając w miarę potrzeby trochę wody z gotowania makaronu. Wyłączamy ogień. Po minucie-dwóch dodajemy roztrzepane jajka z połową sera. Mieszamy. Dodajemy resztę parmezanu i tymianek.

Po wymieszaniu makaron wykładamy na talerze, posypujemy dodatkową porcją parmezanu i tymianku, dodajemy skwarki wędzonego tofu, szczypiorek i dużo świeżo mielonego pieprzu.

To szybkie danie, które zachwyci Was smakiem mimo ograniczonej ilości składników.