Podróż po Etiopii - część 10 - Świat ptaków i roślin płaskowyżu Sanetti.

W końcu dotarliśmy do Goba, naszej bazy wypadowej do Parku Narodowego Gór Bale. Jesteśmy na wysokości 2750m n.p.m. i delektujemy się faktem, że zamieszkamy w najlepszym hotelu w okolicy. Delektujemy się do momentu, gdy przekraczamy próg pokoju. Jego wizytówką są toporne meble, brak ogrzewania i wzdrygające człowiekiem zimno. Na szczęście jest też czysta pościel, kołdry i koce. Gorąca woda w prysznicu i zimne piwo w restauracji łagodzą nasz ból. Czuję jednak, że przenieśliśmy się czterdzieści lat wstecz, w czasy późnego PRL-u. Uczucie nostalgii pozwala zapomnieć o prawie godzinnym oczekiwaniu na niewyszukane jedzenie, spaghetti w sosie pomidorowym dla wegetarian i bolognese dla mięsożerców. Dodatkowo zamówione papryczki chili ratują dania, przy okazji przyjemnie rozgrzewając ciała relaksujące się w kilkunastostopniowym klimacie restauracji. Jest dobrze. W końcu nie przyjechaliśmy tu dla zabiegów spa i kulinarnych ekscesów, czy serwisu rodem z restauracji z gwiazdką Michelin. Następnego dnia po wczesnoporannym śniadaniu złożonym z warzywnego omleta, dżemu, grzanek i kawy jesteśmy gotowi na poszukiwania kolejnych endemicznych zwierząt i ptaków. W takim oto miejscu...



Ruszamy na Płaskowyż Sanetti. To trzecia z pięciu stref roślinnych Parku Narodowego Gór Bale, która jest jednocześnie największym na świecie obszarem afroalpejskich wrzosowisk. Dziś mamy wspiąć się na ponad 4000 m.n.p.m., czyli jakieś półtora kilometra powyżej miejsca w którym nocujemy. Trochę boimy się reakcji naszego organizmu, ale na szczęście mamy już za sobą tygodniową aklimatyzację na wysokości dobrze powyżej 2000m n.p.m. To powinno pomóc.


Z Goba na płaskowyż można dotrzeć jedynie gruntowymi drogami. W porze deszczowej są one często nieprzejezdne. Naszą podróż zaplanowaliśmy oczywiście w porze suchej, dzięki czemu mogliśmy też  obserwować migrujące ptaki (rysunek terenu ze strony - klik).


Ta okolica jest całkowicie odizolowana od innych siedlisk, dzięki czemu spotkać można wiele endemicznych roślin i zwierząt w tym takie, które upodobały sobie po prostu ogromne wysokości.

Oto helichrysum gofense, rodzaj kocanki z rodziny astrowatych...


... i z tej samej rodziny helichrysum citrispinum. Właśnie przysiadł na niej wrzośnik. To endemita spotykany jedynie w północno-wschodniej Afryce uwielbiający takie wysokości, choć czasem widywany jest też nieco niżej.


Wrzośnik nie boi się ludzi i można go blisko podejść. Ten ptak śpiewający należy do rodziny muchołówek.


Kolejny rodzaj kocanki to helichrysum splendidum. Dlaczego tak upodobaliśmy sobie te drobne rośliny? Bo są one wszędzie na tych wysokościach, urozmaicając "księżycowy" krajobraz. Trwają dzięki wilgoci wyłapywanej z powietrza i przyciągają liczne tu ptaki.


Oprócz białych czy szarych roślin spotkacie też przecudnie kolorowe, drobne swertia lugardae. Wyrastając z wulkanicznej gleby wyglądają niczym mikro krokusy, dzięki swym fioletowym kwiatom.



Nie mniej kolorowe rosną grupy cytrynowych senecio steudelii.


Wszędzie dominują różnego rodzaju mchy i porosty pokrywające każdy możliwy kamień.


Kamienie, jako punkty obserwacyjne upodobały sobie ptaki drapieżne. Te mniejsze, jak choćby wypatrująca gryzoni pustułka





lub większe jak ten myszołów białobrzuchy.



Największe patrolują teren z góry. Oto lecący wysoko nad ziemią orlik krzykliwy


W połowie drogi do drugiego najwyższego miejsca w Etiopii zatrzymujemy się przy niewielkich jeziorkach. Pogoda jest piękna, słońce świeci a powiew wiatru delikatnie pieści nasze ciała. Jednak polar i czapka okazują się niezbędne w tym klimacie.


Poranek, woda i słońce przyciągają tutejsze ptaki. Oto czajka czarnogłowa. Choć czajek widzieliśmy wiele, tę po raz pierwszy spotkaliśmy właśnie tutaj. Nic dziwnego, w końcu to kolejny endemiczny ptak, który upodobał sobie górskie trawy i wrzosowiska.


Etiopka, czyli z angielskiego gęś błękitnoskrzydła jest również gatunkiem endemicznym. Występuje tylko w Etiopii i choć jest ptakiem na który się poluje, to dzięki ustanowieniu parku narodowego w górach Bale jest nadal powszechnie widywana.


Etiopkę można też czasem spotkać w drodze na północ z Addis Ababa. My jednak mieliśmy okazję podziwiać sporo tych ptaków tylko na płaskowyżu Sanetti. W innych rejonach są niestety rzadkością.


Ibis koralikowy to kolejny endemiczny przedstawiciel fauny. Zobaczyliśmy go właśnie tutaj, choć widywany jest też na wysokościach znacznie poniżej Addis Ababy. Czasem przebywa w grupach, ale my spotkaliśmy tego samotnika, rozglądającego się bez wątpienia za jedzeniem.


Spotkaliśmy też kaczki żółtodziobe


i kazarki rdzawe, które pławiły się w jeziorkach,


lub odlatywały by znaleźć lepsze miejsce do żerowania i odpoczynku. Są one jedynym przedstawicielem fauny subsaharyjskiej gniazdującej na płaskowyżu Sanetti.


Nad jednym z oczek wodnych wypatrzyliśmy też świergotka rdzawogardłego. Miło zobaczyć naszego ziomala w Etiopii. Przybył tu lecąc jakieś 7000 km, by przetrwać zimę.


Czas ruszyć dalej. Okolica jest zupełnie pusta i dzięki temu robi jeszcze większe wrażenie. Na płaskowyżu pojawiają się pierwsze gigantyczne lobelie rhunchopetalum. Te niesamowite rośliny występują tylko w górach Bale i Semien w Etiopii na wysokości powyżej 4000 m n.p.m. Pną się w górę osiągając czasem pięć czy sześć metrów. Choć mówi się, że są zagrożone ze względu na klimatyczne zmiany, to po ich ilości na płaskowyżu widać, że nadal mają się dobrze.


Wyrastają w najdziwniejszych miejscach, często jakby wprost ze skał, znajdując sobie niewielkie pokłady gleby by się ukorzenić, co w miejscu gdzie często hulają wiatry, a w porze deszczowej woda wypłukuje ziemię, jest jedynym sposobem na przetrwanie.


Najwyżej położoną lobelię spotkaliśmy na wysokości powyżej 4350 m n.p.m. Jak widać, wcale nie
była samotna w tym nieprzyjaznym, księżycowym krajobrazie.


Lobelie rosną powoli. Najpierw z ziemi wyrasta rozeta zielonych liści, później pojawia się łodyga, po czym po około dwunastu latach wyrasta kwiat. Zapowiada on śmierć rośliny. Po zapyleniu i pojawieniu się nasion, które przenoszone przez wiatr dają życie nowym pokoleniom, roślina usycha pozostawiając charakterystyczne słupy urozmaicające tutejszy krajobraz.



Wyschniętymi kwiatami interesują się ptaki. Zauważyliśmy parkę żerujących czyży etiopskich, którą przyciągnęła roślina, albo może okupujące ją owady.


Później okazało się, że znacznie więcej osobników darzy tą roślinę atencją. Czyże etiopskie to kolejne ptaki, które znajdziecie tylko w Etiopii.


Następny endemiczny ptak, którego spotkaliśmy bardziej kojarzy się z miastem. Ten osobnik woli jednak strome klify i puste kamieniste przestrzenie. To gołąb białokryzy. Na Sanetti ptaki te żerowały w niewielkich grupkach lub parami.



Przemierzamy dalej puste przestrzenie. Krajobrazy zmieniają się co chwilę, ale najbardziej zachwyca brak jakichkolwiek oznak cywilizacji. Nie ma tu domów, czy słupów wysokiego napięcia, jedynie surowe piękno.


Mix zieleni roślin, szarości skał, błękitu nieba i bieli chmur działa na nas bardzo kojąco. Już wiemy, że chcemy tu koniecznie wrócić kolejnego dnia. Dla naszego kierowcy Seeyoum'a to dobra wiadomość, bo oszczędzi sobie jazdy po fatalnej drodze do jaskiń Sof Omar. My naszym kręgosłupom również. Jaskinie to nie do końca nasza bajka, tą natomiast jest wszystko co właśnie podziwiamy dookoła.



Większość czasu na Sanetti spędzamy zupełnie sami. Rzadko pojawia się inny pojazd, a jeśli nawet, szybko znika za kolejnym zakrętem lub za horyzontem. Jest to bowiem ogromna przestrzeń mierząca jakieś 50 na 30 kilometrów. Jest więc gdzie się zgubić.



Gubimy więc to co nam do szczęścia potrzebne nie jest, czyli ludzi, znajdujemy zaś to po co przyjechaliśmy. Oto kolejne dwa endemiczne ptaki, które dość trudno wypatrzyć, bo dobrze maskują się wśród tej skromnej roślinności. Na szczęście zdradza je ruch, gdy aktywnie poszukują pożywienia. Pierwszy, przecudnej urody rudowodnik. Do tego charakterny i awanturny. Szybko podnosi alert ostrzegając innych przed niebezpieczeństwem.


Uwielbia tereny bagniste i łąki, gdzie znajduje sporo pożywienia. Rankiem lub późnym popołudniem wchodzi czasem na odsłonięty punkt obserwacyjny wydając z siebie głośne gdakanie.


Kolejny ptak, na pierwszy rzut oka jest mniej spektakularny, ale po bliższym przyjrzeniu się odkrywamy jego skryte piękno. Szponiastonóg etiopski z daleka wygląda jak szara kura, z bliska zaś urzeka przebłyskującymi w słońcu kolorami kasztanu, bladej czerwieni, bieli i czerni.


Nomenklatura ptasia czasami mnie zadziwia. Dlaczego po polsku mówią "szponiastonóg"? Czyż nie ładniej określają go Anglicy? Frankolin o kasztanowym karku. 


Nad jednym z jezior spotykamy konia. To pewnie jedno ze zwierząt tutejszych pasterzy.



Nas jednak bardziej zaciekawia głośny krzyk żurawi koralowych pasących się w towarzystwie czajki.


Nieopodal brodzi kwokacz.


A okolicy przygląda się dzierlatka etiopska.


Ruszamy przed siebie, bo czeka na nas drugi co do wysokości szczyt Etiopii. Najwyższy, Ras Dashen, mierzy 4550m n.p.m. Nie jest nam jednak po drodze, znajduje się bowiem daleko na północ od Addis Ababy. My wchodzimy na Tulu Dimtu, 4377m n.p.m. Tak wysoko jeszcze nie byliśmy. Trudno nie było, bo kilkadziesiąt metrów dalej stoi nasz Landruiser z Seeyoum'em raczącym się rześkim, górskim powietrzem. Jednak w każdym kroku, zwłaszcza pod górkę czujemy, że tlenu tu jak na lekarstwo.



Widoki na cztery strony świata są zachwycające i przypominają nam o potędze natury. Nie chcielibyśmy się tu zgubić.



Ponad nami błękitne niebo, chmury zaś pozostały gdzieś nisko na horyzoncie.



Oto droga, która zawiodła nas na szczyt.


Decydujemy się zejść, przynajmniej część drogi, pieszo. Ma to o wiele więcej uroku niż przemierzanie przestrzeni samochodem.


Wracamy, choć niespieszno nam do "najlepszego hotelu w okolicy". Dlatego po drodze nie raz jeszcze zatrzymujemy się i badamy okolicę. Wynikiem tego jest spotkanie z wrończykiem.


To ptak z rodziny krukowatych o charakterystycznym czerwonym dziobie i czerwonych nogach.


Zjeżdżając w kierunku Goba widać przestrzenie położone ponad kilometr niżej. Tam mieszkamy. Na pierwszym planie rośnie hypericum revolutum, należące do kategorii dziurawców. Jest to drzewo o wiecznie zielonych liściach. W listopadzie zakwitło pięknymi, żółtymi kwiatami. Okolica porośnięta jest jęczmieniem. Jadąc w góry Bale okoliczni mieszkańcy zbierali dojrzałe już zboże, tu jest jeszcze zielone.


W połowie drogi wkraczamy w strefę leśną. Pasterze prowadzą objuczone zwierzęta. My zaś zatrzymujemy się, by wejść w gęstwinę drzew.


W lesie rosną gigantyczne jałowce przyciągając innego rodzaju ptaki niż te zamieszkujące płaskowyż. Któż inny może tu mieszkać jeśli nie jałowczyk, kolejny ptak występujący tylko w Etiopii.


Jeszcze większą radość sprawiło nam spotkanie z przecudnie kolorowym złotokosem rdzawobrzuchym. 


A wisienką na torcie było kolejne spotkanie z największym krukiem grubodziobym, tym razem patrolujacym okolicę z jednego z drzew jałowcowych.


Płaskowyż Sanetti wzbudził nasz zachwyt. Nie da się o nim opowiedzieć za jednym razem. Zupełnie nie zająknąłem się na temat żyjących tu poza ptakami zwierząt. A jest o czym opowiadać, bo przebywa tu jedno z najbardziej zagrożonych stworzeń na świecie, którego pozostało przy życiu zaledwie 400 sztuk. Tak, na całym świecie. No nie, w Etiopii, bo nigdzie indziej poza nią go nie znajdziecie. Mało tego, nie znajdziecie go w żadnym innym miejscu poza górami Bale i Semien. O nim i innych dziwacznych stworach opowiem w kolejnym odcinku.

6 komentarzy:

  1. Dziękuję za ptaki,za piękne widoki,za to że mogę nadal z Wami podróżować :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Janeczko bardzo nas cieszy, że jesteś z nami :) pozdrawiamy

      Usuń
  2. RE-WE-LAC-JA!!! nie będę nic więcej pisać ;) po prostu podróż moich marzeń. Tam jest wszystko, co uwielbiam. Gratuluję Wam tej pieknej wyprawy do Etiopii <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Krajobrazy imponujące i zaskakujące nieco zarazem, bo nie wiem, czy wiedziałabym, że to Afryka... Wyobrażam sobie, jakie to musi być wrażenie przebywać tam, jakby w zupełnie innym świecie, i patrzeć na nieznane wcześniej rośliny oraz zwierzęta. Endemiczne ptaki są po prostu przepiękne, reszta zresztą też. Nie wiedziałam, że w Afryce również da się zobaczyć wrończyki. Miłe to :).

    OdpowiedzUsuń