Podóż po Etiopii - część 16 - Odwiedzamy plemię Ari.

Dziś odwiedzamy plemię Ari. 

By do nich dotrzeć najlepiej udać się do administracyjnej stolicy południowego Omo, położonego wzdłuż rzeki Neri na wysokości 1450 metrów n.p.m. niewielkiego miasteczka Jinka. Klimat jest tu całkiem znośny. Na początku grudnia w dzień było prawie 30 stopni, ale w nocy temperatura spadała do 15.  


Warto udać się do South Omo Research Center, muzeum o ambicjach placówki naukowej, które w sposób jasny i klarowny pokazuje historię tej okolicy, charakter plemion, zawiłości doliny Omo oraz wiele ciekawych eksponatów związanych z codziennym życiem ludzi. Godzinna lekcja świetnie przygotowuje człowieka do odwiedzin okolicy dając podstawową wiedzę na temat historii plemion, zamieszkiwanych przez nie terenów i związanych z nimi aspektów kulturowych.


Stąd w pół godziny docieramy do jednej z wiosek Ari. To najliczniejsze i najbardziej cywilizowane z plemion południowego Omo. Ich liczebność to około 450 tysięcy osób, zamieszkujących obszar 2500 kilometrów kwadratowych między głównymi miasteczkami Jinka i Key Afer, a parkiem narodowym Mago. Porozumiewają się językiem omotic, choć poszczególne grupy używają różnych dialektów. Ich ubiór i domostwa dalekie są od wyobrażeń "prymitywnych" afrykańskich plemion. Tu dotarła już cywilizacja w postaci chińskich t-shirtów, czy jeansów i murowanych domostw przykrytych strzechą, bądź blachą falistą. Ten jest pomalowany w tradycyjne wzory, z charakterystycznym zwieńczeniem dachu przykrytym glinianym dzbanem.


Podstawą kuchni Ari (jak i całej Etiopii), są placki indżera z fermentowanego ciasta na bazie mąki z teffu. Do tego podaje się warzywne lub mięsne sosy, w których macza się je i zjada ze smakiem.  


Indżera to posiłek, który się lubi lub nienawidzi. Dla Etiopczyka to synonim chleba. Jej kwaskowaty smak i gąbczasta tekstura nie wszystkim przypadnie do gustu. Nam  na szczęście smakowała, choć przyznam, że czasem potrzebowaliśmy odmiany. Indżerę smaży się na wolnym ogniu na takich oto patelniach.


Ciasto zaś robi się zwykle w większych ilościach, bo chętnych do jej konsumpcji nie brakuje.


Ari znani są z garncarstwa. Wszelkiego rodzaju naczynia wyrabiają na miejscu. Są więc samowystarczalni. Tu przygotowywana jest patelnia do indżery.


Przy okazji nadwyżkę swych dzieł, obok różnego rodzaju figurek i naszyjników,  sprzedają nielicznym tu turystom.



Jak w większości społeczeństw do posiłku, po nim lub częściej przy okazji lokalnych uroczystości spożywany jest alkohol. I tu ludzie nie zaskakują pędząc swój własny rodzaj bimbru. Próbowaliśmy ... przeżyliśmy.


Prymitywna destylarnia znajduje się w takim oto szałasie.


Podstawą ekonomii Ari jest rolnictwo. Hodują zwierzęta, pozyskują miód, uprawiają różnego rodzaju zboża, warzywa i owoce. Klimat na tej wysokości sprzyja plonom. Oto awokado...


... i mango ...



... oraz kawowce. Tak, kawa to podstawowy napój Ari, którym raczą się nawet dzieci. Zapewne w niewielkiej ilości uprawiana jest na ich własny użytek. Plantacje kawy w Etiopii są pod kontrolą państwową.



W wiosce świadczone są różnego rodzaju usługi. Trafiliśmy nawet na kowala.


Wczesnym popołudniem spotykamy dzieci wracające ze szkoły. W przeciwieństwie do innych plemion z doliny Omo, te mają dostęp do nauki i chętnie z niej korzystają. Zaczepiają nas, bo choć turyści zdarzają się tu częściej niż w innych wioskach Omo, to jesteśmy dla nich niewątpliwą atrakcją.


My zresztą też korzystamy tu i ówdzie z możliwości zrobienia zdjęcia. Oto portret lokalnej mieszkanki.


Ari to plemię cywilizowane, choć nadal wierne tradycji. Połowa z nich to chrześcijanie, druga zaś wyznaje wiarę etniczną, zupełnie nam obcą. Są przyjacielscy, co objawia się w ich relacjach z sąsiednimi plemionami. Jedynymi, z którymi "drą koty" są Mursi, ale ci z natury agresywni nie utrzymują dobrych relacji z nikim. 


Żegnamy się z mieszkańcami wioski. Śpiewy, czy gra na gitarze to nie element pokazu, a codzienny rytuał. Ci ludzie są gdzieś pomiędzy naszym wyobrażeniem cywilizowanego społeczeństwa, a etiopską kulturą południa. Zmierzają ku cywilizacji, ale nieco opornie, kultywując tradycje przodków. 


My po pól godzinie witamy nasz jednodniowy "hotel" Jinka Lodge. Te namioto-chaty są całkiem wygodne. Składają się z przestronnego pokoju z szerokim łożem oraz w pełni wyposażoną łazienką.


Wieczorem czeka nas obfita kolacja w tutejszej restauracji. Jutro rano ruszamy dalej...


6 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawe, ludzie mają ładne rysy i wyglądają na łagodnych. Jak ja lubię takie miejsca, czuję wtedy, że dzieje się coś nadzwyczajnego. Ceramika wygląda podobnie jak w Kolumbii, też czarna, z misek można jeść zupę, w większych piec potrawy. Świetna wyprawa:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marylko dziękujemy :) To była pierwsza wioska, którą odwiedziliśmy. Ciekawość dotyczyła obu stron. Kolejne odwiedziny wzbudzały w nas jeszcze większą adrenalinę.

      Usuń
  2. Pierwsza wioska i już tyle ciekawostek i emocji pokazujecie.
    Dla mnie zupełna egzotyka, więc wchłaniam wszystko jak gąbka.
    Niezwykłe plemię, uwagę zwróciłam na piękną roślinnośc i sympatycznych mieszkańców wioski.
    Pozdrawiam-)
    I.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Irenko, u Ari było jak w zwykłej wiosce, pełnia egzotyki dopiero nastąpi :)

      Usuń
  3. Kolejne cudo. A co to za teffu z którego robi się mąkę do indżery? Takie różne placki to coś dla mnie. Ludzie przepiękni, przyjaźni, oby im to zostało jak najdłużej. O Boże, powinniście koniecznie zwiedzić Wrocław. Na tę okazję, mogę włożyć wszystkie moje koraliki i iść po schodach na czworakach (bez trudu). Pośpieszcie się, bo wymrę jak te Wasze ptaszki... Krzysia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krzysiu teff to po naszemu miłka abisyńska, rodzaj zboża, które rośnie tylko w Afryce. Jak wpiszesz w google to wyskoczą Ci informacje z Wikipedii. Teff jest niewysoki, własciwie jak nasze wyższe trawy. Znosi trudne warunki. Nie żartuj z tym umieraniem. Jak wybierzemy się do Wrocławia, pierwsza o tym będziesz wiedzieć :) uściski

      Usuń