Indie - puste plaże wybrzeża Konkan.

Spokój i cisza tych miejsc przerosły nasze oczekiwania. Kuchnia również. Zwykle raczyliśmy się potrawami wegetariańskimi, bo te dominowały. Proste restauracyjki, w których poza Hindusami trudno było znaleźć obcokrajowca serwowały fantastyczne potrawy z ziemniaków, pomidorów, okry, bakłażana, cukinii, cebuli, pomidorów, czosnku, chili, wzbogacone obłędnymi mieszankami przypraw. Można było ucztować za równowartość kilku złotych. Wybrzeże Konkan to prawdziwa oaza pozbawiona cech masowej turystyki. Cieszymy się, że właściwie przez przypadek zawitaliśmy w tej okolicy. Ganpatipule, do którego udaliśmy się natychmiast z lotniska po podróży z Europy leży 350 kilometrów od Mumbaiu. 


Na plażę udaliśmy się jeszcze przed południowym posiłkiem. Jest zima, godzina dziesiąta, 30 stopni Celsjusza, Ganptipule, Indie.



Odwiedzamy 400-letnią świątynię Swayambu Ganpati poświęconą Lordowi Ganpati. Światynia powstała na białym piasku tutejszej plaży, gdy jeden z wieśniaków uciekając ze swej wioski zobaczył naturalnie uformowaną figurę przypominającą Ganesha, boga mądrości o twarzy słonia chroniącego przed przeciwnościami. Postanowił wbudować w naturalną skałę wzgórza miejsce kultu. Obecnie w sierpniu lub wrześniu odbywa się tu festiwal Ganesh Chaturthi, który przyciaga tysiące wiernych.



Poza tymi miesiącami świątynię odwiedzają ci, którzy wybrali Ganpatipule na wakacje lub weekendowy wypad. Przy wejściu czuwa ogromna mysz, która beznamiętnie wysłuchuje życzeń pielgrzymów lub turystów, spełniając ich prośby. Też szeptałem jej do ucha. Bez skutku. Może nie włada polskim...


Kilka kroków dalej plażę wypełnia tłumek, który widząc nas chętnie pozuje do zdjęć. Oczywiście my też stajemy się "ofiarami" pozowania, bo każdy z nich swym telefonem komórkowym chce uwiecznić spotkanie z egzotyką - ludźmi z Europy.



Wystarczy przejść sto metrów i plaża staje się pusta. Tu jeszcze spotkaliśmy rodzinę podczas spaceru...



... ale kawałek dalej były już tylko polujące na ryby niewielkie czaple siodłate,



dostojnie spacerujące po plaży nieco większe czaple rafowe,



które również zasadzały się na morskie stworzenia,



preferujące niewielkie kraby łowce krasnodziobe



i wszystkie inne zwierzęta, które upodobały sobie morsko - plażowe atrakcje (na zdjęciu poniżej widać też kanię bramińską, wrony i biegusa).

Jedne szukają pożywienia, dla innych ważniejsze są zaloty.

O tym, że miłość to nie tylko domena zwierząt świadczy poniższy obrazek. Pewnie wkrótce zniknie w odmętach przypływu.



Jednak w konkurencji estetyki plażowej sztuki zdecydowanie wygrywa krab.





Kawałek dalej plaża zwęża się i zaczynają dominować wulkaniczne skały, obmywane wodą w czasie przypływu.



Lokalni ludzie wiedzą, że można tu łatwo zdobyć świeże owoce morza - skorupiaki, które przyklejają się do skał i stają się łatwym łupem miejscowych.




Przy okazji dumnie prezentują nam swe plażowe "zbiory", które pewnie wraz z inną zdobyczą skończą swój żywot w jakimś pysznym curry.



Wracamy w okolice świątyni. Jest popołudnie. Tylko w tym miejscu można spotkać tłum ludzi korzystających z plaży w nieco inny sposób niż powszechnie nam znany. Nie ma tu leżenia, opalania się, a kąpiele w morzu polegają na zanurzaniu się w ubraniach, by znaleźć ochłodę przed palącym słońcem.



Obcy aparat wywołuje "parcie na szkło".



Najwięcej frajdy mają dzieci, które po szkole chętnie pluskają się w morzu.




Część preferuje zabawy w piasku. Dziewczynki ubrane w kolorowe stroje prezentują się nadzwyczaj fotogenicznie.





Kawałek dalej kolorowy tłumek przygotowuje się na zakończenie dnia,



który nadchodzi nadzwyczaj szybko. Czerwono-różowa poświata zaprasza na kolejny smaczny posiłek. Ludzie powoli rozchodzą się i tylko gdzieś w oddali ostatni spóźnialscy kierują się ku domowi.


Wstaje kolejny dzień. Choć jesteśmy na plaży wcześnie, nie my witamy dzień.




Ruszamy na kolejny spacer, tym razem w przeciwnym kierunku. Spotykamy tych, dla których plaża jest źródłem materiałów budowlanych. Lokalni mieszkańcy pozyskują tu piasek, który później używają do przygotowania budulca - mieszanki piasku, cementu i wody.



Do wioski mają niedaleko, z czego chyba najbardziej zadowolone są ciągnące ciężkie wozy krowy.



Wybieramy się na eksplorację okolicy. Najlepszym i najtańszym środkiem transportu jest autoriksza. Gwarantuje dobre widoki, możliwość natychmiastowego zatrzymania się jeśli zobaczymy coś ciekawego i alternatywę dla klimatyzacji w postaci wiatru smagającego nasze twarze w czasie podróży. Dojeżdżamy do rybackiej wioski. Jest odpływ, a łódki czekają na wysoką wodę by wyruszyć na połów.



Oto Bhandarpule Beach, najlepiej prezentująca się z góry. Podczas przypływu trudno wejść na nią z drogi, bo woda zalewa okolicę między drzewami a samą plażą.



Ludzi brak. Natura, morze, piasek, rośliny, zwierzęta żyją swoim rytmem bez zakłócania przez nieproszonych gości.



Docieramy do morskiego fortu Jaigad. Wybudowany by strzec okolicy przy ujściu rzeki Shastri, znajduje się na wzgórzu, z którego rozpościerają się piękne widoki na morze Arabskie.


Mury, które dziś są ruiną przypominają o przeszłości, kiedy przebywał tu Kanhoji Angre, morski komandor broniący okolicy.



Budynki koszarowe wojsk są dziś w ruinie. Porośnięte roślinnością przyciągają okoliczną faunę.



Wypatrzyliśmy tu pstrogłowa żółtogardłego.



Oto kolejna plaża - Aare Ware. Bezkresna, dzika, pusta okolica. Lubimy takie miejsca.



W końcu docieramy do Ratnagiri. Znajduje się tu Thiba Palace - miejsce gdzie zamieszkał wygnany z kraju birmański król. Siłą przesiedlony przez Brytyjczyków przeżył trzydzieści lat bez kontaktu ze światem zewnętrznym.



Wybrzeże Konkan, którego tylko część mieliśmy okazję "skosztować" jest wyjątkowe. Brak tu turystów poza Hindusami, którzy chętnie dzielą się swoimi skarbami, będąc przyjaźnie nastawionymi do nielicznych tu "obcych". Po raz kolejny musimy przyznać, że jest to jeden z najbardziej przyjaznych narodów na trasie naszych wędrówek.

3 komentarze:

  1. Małgosiu powiedzcie , jak trafiliście na to cudownie puste wybrzeże. Mieliscie go w planach , czy tez przypadek. Ogladajac Wasze posty nabieram coraz większego apetytu aby znów pojechac do Indii. Tesknię tez za jedzeniem. Uwielbiamy z mężem kuchnie Indii, własnie tą wegetariańską. Ciekawośc Hindusów jest urocza.Piekny wpis:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Postanowiliśmy, że po przylocie spędzimy 3 dni w jakimś ustronnym miejscu. Zwykle wszyscy jadą na Goa, które jest bardzo skomercjalizowane (sam byłem tam jakieś 20 lat temu i już wtedy było pełne turystów z Europy). Ja zaś próbowałem znaleźć coś cichego i pustego. Tak padło na wybrzeże Konkan - z jednej strony bezkresne plaże pozbawione hoteli i jakiejkolwiek zabudowy, z drugiej pasmo zielonych wzgórz. Spędziliśmy tam 3 dni chodząc i jeżdżąc po okolicy. Lonely Planet pisze o tym miejscu zaledwie na 2 stronach grubej jak cegła książki, co dawało nadzieję na brak turystów. I rzeczywiście przez te trzy dni spotkaliśmy zaledwie kilka "niehinduskich" twarzy. Z Mumbaju jest 350km do Ratnagiri (5,5 godziny pociągiem), potem jeszcze 30km autorikszą do sennego Ganpatipule.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowne miejsce. Do Bombaju wróciłabym. Byliśmy co prawda dwa razy, ale spieszyliśmy się. Poeksplorowałabym to miasto na spokojnie. I wtedy pojechała na te piękne plaze.

    OdpowiedzUsuń