Park Narodowy Golden Gate Highlands w RPA. Raj dla miłośników natury i trekkingów.

Los sprawił, że tuż przed stanem epidemicznym udało nam się jeszcze odbyć arcyciekawą, trzytygodniową podróż po RPA. Taki roadtrip z Johannesburga do Kapsztadu.

Kiedy przywołujemy nazwę Golden Gate, zwykle myślimy o słynnym moście w San Francisco. My znaleźliśmy miejsce o tej nazwie na innym kontynencie, w innym kraju. W Południowej Afryce.



Kiedy w Sylwestra piliśmy szampana na pokładzie samolotu Air France, a  pierwszego dnia Nowego Roku 2020 wylądowaliśmy w Johannesburgu, pojechaliśmy na południe. Po dwóch dniach, zwiedzając po drodze okolicę dotarliśmy do Clarens, turystycznego miasteczka będącego bramą do Parku Narodowego Golden Gate Highlands. To perełka Wolnego Państwa położona na wysokości 1850 m n.p.m., najwyżej położone miasteczko w tym stanie.


Otaczają je zielone wzgórza położone u podnóża dzikich gór Maluti.


Wysokość na jakiej znajduje się miasteczko gwarantuje sporo żywej zieleni, a klimat jest łagodny i przyjazny dla mieszkańców oraz zjeżdżających tu turystów.



Znajdziecie tu sporo galerii, sklepików i przyjemnych pensjonatów na każdą kieszeń. Z radością pochodziliśmy po miasteczku, które ujęło nas czystością, specyficzną, częściowo drewnianą  architekturą, sporą ilością zieleni i wszechogarniającym luzem.


Jednak turystyczny charakter i zmęczenie po podróży zniechęcił nas do jedzenia w okolicznych, komercyjnych restauracjach. Spędziliśmy więc wspaniały wieczór przy smacznej sałatce i doskonałym winie na własnym tarasie z widokiem za milion dolarów.


Piękne chwile wymagają cierpienia. Pobudka o szóstej rano mniej jednak boli, jeśli rozciąga się przed nami perspektywa bajecznych widoków. Ruszamy więc do Golden Gate Highlands National Park. Oto poranna droga w kierunku wschodzącego słońca.


I tu pierwsza niespodzianka. Mimo bramy i stróżówki, w której powinien siedzieć strażnik, nikogo nie ma. Na szczęście dzień wcześniej potwierdziliśmy sobie z właścicielem pensjonatu, że jeżeli nie udajemy się na dłuższy trekking w góry nie musimy posiadać płatnego permitu.


Jeżeli zaś na bramie nie ma strażnika, wjeżdżamy za darmo. To ważna informacja dla tych z Was, którzy będą chcieli odwiedzić ten piękny Park Narodowy. W internecie bowiem informacje na ten temat są nieprecyzyjne.


Mieliśmy plan, by przejechać przez cały park robiąc dwie duże pętle, po czym wyjechać z niego bramą na jego końcu i kontynuować naszą podróż bez konieczności powrotu. Tak też postąpiliśmy.



Poranne godziny w Golden Gate Highlands National Park są magiczne. Te "złote godziny", w czasie których słońce delikatnie oświetla okoliczne skały i łąki tworzą niezwykłą perspektywę.


Ponoć zachody słońca są jeszcze piękniejsze, ale my skupiliśmy się na widokach o poranku, bo wieczorem musieliśmy dojechać do północnego krańca Gór Smoczych. Pogoda dopisała. Błękit nieba i białe cumulusy uzupełniły piękne widoki wapiennych skał i zielonych przestrzeni.



Zwierząt jest tu niewiele. Owszem, wypatrzyliśmy gdzieś daleko dzikie konie, zebry, antylopy i pawiany, ale nie są one zbyt powszechne. Chowają się wśród okolicznych wzgórz. Trzymając bezpieczny dystans od ludzi można je obserwować za pomocą lornetki. Dla nas najważniejsze było delektowanie się nieograniczoną przestrzenią i soczystymi kolorami okolicy.



Okolica obfituje w ptaki, przede wszystkim drapieżne. Tym razem wątek ten pominę, bo do nich wrócimy w naszych ptasich opowieściach z RPA. 


Nie mogę natomiast nie wspomnieć o pewnym miejscu zwanym Vulture Point. Poniżej widać wąską drogę prowadzącą do czatowni.


To tutaj można czasem spotkać zagrożone wyginięciem orłosępy. Nam się nie udało, ale wypatrzyliśmy kruka grubodziobego. To mniejszy ptak niż endemiczny okaz, którego oglądaliśmy w Etiopii, ale należy do tej samej rodziny. Połasił się na truchło owcy, dzięki czemu pięknie nam pozował.


Na jednej z pętli zwanej Blesbok Loop znajduje się tama, która utworzyła niewielkie jezioro. Woda przyciąga ptaki, ale nie jest ich więcej niż w pozostałej części Parku Narodowego. Może dlatego, że temperatura o poranku na początku stycznia oscyluje w okolicach 15-20 stopni. Jeśli nie pada, bo to w końcu pora deszczowa w tej części Afryki.


Dzięki temu pewnie na terenie parku znajduje się więcej oczek wodnych.


Wąskie drogi prowadzą przez magiczny, zielony krajobraz.



Puste przestrzenie, brak ludzi i cisza pozwala skupić się na naturze. Chłoniemy piękne chwile i poruszamy się w tempie żółwia przystając to tu to tam, odbywając piesze wędrówki po okolicy.


Patrząc z góry nasz samochód wydaje się zaledwie niewielką kropeczką w zielono-szarym krajobrazie traw i wapiennych skał zbocza góry.


Park jako jedyny w RPA chroni około 50 gatunków różnych traw.


Z bliższej perspektywy wapienne skały wyglądają nieco groźniej. Wypłukiwane przez deszcze i owiewane przez wiatr zmieniają swe kształty przez dziesięciolecia.




Wyjeżdżamy powoli z Golden Gate Highlands National Park i mkniemy w kierunku pólnocnego Drakensbergu. Przed nami jeszcze wizyta w ciekawym skansenie odtworzonej wioski ludu Basotho (ludu, który odwiedzałem lata temu w Lesotho) i rezerwat w okolicach tamy Sterkfontein. Ale o tym innym razem. Żegnamy Golden Gate Highlands pielęgnując wspomnienia pięknych, dzikich, zielonych przestrzeni.


2 komentarze:

  1. Tam jest tak nieprawdopodobnie pięknie,że aż mi dech zaparło. Wspaniałe zdjęcia, gdybym nie wiedziała, że to Afryka stawiałabym na Nową Zelandię. Fajnie, że zdążyliście wyjechać, nam się udało jeszcze w lutym. Teraz możemy tylko powspominać, ale to też jest bardzo przyjemne. Czekam na wpisy z ptaszkami, pozdrawiam Was ciepło:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepiękne przestrzenie, zachwycające.Niesamowity ten park narodowy.
    Takie miejsca kocham.
    Super,że udało się Wam je zobaczyć.
    Pozdrawiam!
    Irena

    OdpowiedzUsuń