Ngorongoro - nie może być piękniej!

Dziś o pięknie przyrody, o miejscu dla nas szczególnym, takim, do którego chciałoby się wracać. Oto jedno z najpiękniejszych miejsc na Ziemi jakie dane nam było zobaczyć - Ngorongoro - Jesteśmy w Tanzanii :)


Ponad 2,5 mln lat temu istniał tam "żyjący" wulkan, który swoją działalnością wpłynął na ukształtowanie obszaru tego rejonu Afryki. Podziwiane dziś ogromne przestrzenie  Serengeti stanowią zastygłą skorupę, wyrzuconej z gardła Ngorongoro materii. 


Z czasem zwarta i twarda stała się najlepszym podłożem do trawiastych przestrzeni, na których drzewa tylko gdzieniegdzie były w stanie uczepić się korzeniami. 
Wracając jednak do kaldery, którą przyszło nam odwiedzić...Miejsce to stało się obszarem do życia dla ok. 25 000 dużych zwierząt. Przestrzeń ograniczona koroną wulkanu o wysokości ok. 600 m i porośnięta lasem tropikalnym stanowi dużo większą przeszkodę dla wpuszczanych tam samochodów (wyłącznie z napędem na cztery koła) niż dla czarnych nosorożców, które wybierając się co i raz na wycieczkę pod górę, sprawiając kłopot pracownikom parku.


Czuje się jednak, że ta przestrzeń niczym wyspa na oceanie zachowuje swoją odrębność. Obszar masywu wulkanu w swej zewnętrznej części  wzbudzał w nas zachwyt. Pofałdowane góry z jaskrawą zielenią wyglądały wręcz nierealnie. Kolor trawy jawił się barwami jak z kiczowatego obrazu. Miał w sobie soczystość młodej, świeżo wyrosłej roślinności, do której natura dodała dawkę pigmentu światła słonecznego, padającego tu prawie pionowo.


Pokryta plamami chmur i urozmaicona ciemnymi, drobnymi plamkami może na zdjęciach dawać złudzenie niewielkiej. W rzeczywistości jednak oszałamiała rozmiarami. Pasące się tu gnu i zebry w czasie wielkiej migracji były niczym małe punkciki, które jak owady, przysiadły na wielkiej tafli jeziora. Kształt, przestrzeń, kolory dawały poczucie, że wszystko ogląda się i przeżywa dużo bardziej intensywnie niż gdzie indziej.
Napotkani na tej przestrzeni Masajowie - z daleka wyglądali niczym rozrzucone na zielonej przestrzeni  kwiaty bugenvilli. To piękno i potęga przyrody wydały się tu być na stałe, a wszyscy jej mieszkańcy, łącznie z ludźmi ...tymczasowi.


Przejeżdżając obok krateru kilka razy, zawsze do niego zaglądaliśmy.

 

Patrzyliśmy na niebo przeglądające się w lustrze podeschłego jeziora Magadi, Masajów wędrujących tu ze swoim bydłem oraz wyfruwające z kaldery, niczym nagle uwolnione "chmury" białych motyli, wspieranych podmuchami wiatru, których w żaden sposób nie udało się utrwalić na zdjęciu.


Pewnego dnia ruszyliśmy po ciemku, żeby o świcie być przy wjeździe do kaldery.  Dzień pięknie budził się w Ngorongoro...


W drodze na dół przyglądały nam się gepardy.


Powietrze zamglone, miało w sobie charakterystyczną rzeźkość spotykaną na dużych wysokościach.


Z zamglonej poświaty wyłaniały się żerujące i wędrujące zwierzęta. Na dole znikało poczucie, że jest się w środku krateru wulkanu. Jego powierzchnia ponad 8000 km kwadratowych sprawiała wrażenie rozległej przestrzeni, której horyzont zamykały wzgórza.
Patrzyliśmy na gnu łapczywie jedzące pędy młodych traw...


 ... zebry, które są  towarzyszkami gnu w wielkiej migracji i rodzą młode (tu dwu-trzydniowa młoda zebra)...


hieny po błotnej kąpieli, jak ta poniżej...


dropa  podczas godowego tańca


guźca szukającego z rana pożywienia


 sępy wyjadające resztki nocnej uczty


samotnie wędrującą, ciężarną lwicę


czy znajomo wyglądające gęsi, które w rzeczywistości reprezentują rzadki gatunek gęśćców


Spotykaliśmy też grupę ponad stu bawołów. Izaak - nasz przewodnik wyłączył silnik samochodu i stoczył się prawie bezdźwięcznie w sam środek stada. Pełni obaw obserwowaliśmy się nawzajem...


Nie brakowało tu też ptaków - bąkojadów.


Przyjemność oglądania bawołów z bliska warta była podniesienia poziomu adrenaliny. Siła i niebezpieczeństwo bawołów afrykańskich jest czymś niepodważalnym, jednak doświadczenie i sposób działania Izaaka w różnych, wcześniejszych sytuacjach spowodowała, że wierzyliśmy iż wie co robi. Gdy zostawiliśmy to stado w chmurze deszczu, wyglądało jak rozsypane na horyzoncie ziarenka maku.


Przy sadzawce hipopotamów zatrzymaliśmy się na piknik.


Izaak ostrzegał nas, żebyśmy byli ostrożni z eksponowaniem posiłku, bo możemy go łatwo stracić. 


 Zapakowane w kartony jedzenie znają już tutejsze ptaki. Wikłacze obsiadły karoserię samochodu, siedzenia, a nawet  nasze głowy i ręce.


Potrafiły zabrać "swój udział " w posiłku przy odrobinie nieuwagi. Penetrowały samochód do woli. Byli też jednak inni skrzydlaci amatorzy. Obserwowane przez nas kanie, mające dostojność orłów pokonały sprytem całe skrzydlate towarzystwo.


Piotr trzymający w ręku upieczone udko kurczaka został pozbawiony posiłku podczas jednego pikowania w dół. Widać było, że ptak świetnie wiedział jak zdobyć posiłek i nawet nie zdążył wystraszyć nikogo z nas swoim zachowaniem. 


To zdarzenie jak i wiele innych  uświadomiło nam, kto tu wyznacza reguły postępowania i jak słabo je znamy. Jedząc - obserwowaliśmy samotnego lwa, tym razem dbając o to, żebyśmy sami nie stali się posiłkiem.


Krążyliśmy po kalderze prawie do końca dnia. Miejscami byliśmy zupełnie sami, a przy wyłączonym silniku samochodu słychać było jedynie odgłosy zwierząt i wiejący wiatr. Izaak obserwował otoczenie, a my opuściliśmy na chwilę auto i   zabraliśmy ze sobą mały  okruch wygasłego wulkanu na pamiątkę.


Wyjeżdżając stamtąd krętą drogą pod górę wiedzieliśmy, że nie zapomnimy tego miejsca i wspominaliśmy słowa Karen Blixen „Niebo pełne potężnych i nieważkich chmur, zmieniających się ciągle i żeglujących, we wszystkich kierunkach. Posiadało jednak ukrytą moc błękitu, którego głęboki, świeży odcień nakładało na pasma wzgórz i na lasy. W południe powietrze nad ziemią ożywało jak płonący ogień: iskrzyło się, falowało i błyszczało (…)Na tej wysokości człowiek budził się rankiem i myślał: „Jestem tu, gdzie powinienem być”...


 Chcielibyśmy móc to powtarzać każdego dnia...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz