W krainie Guarani. Wodospady Iguaçu.
czerwca 01, 2014
/
10
Zanim zjawili się tu Hiszpanie, tereny te należały do indian
Guarani. Żyli naturalnym rytmem wielbiąc naturę i wierząc przesądom. Każdego roku poświęcali piękną dziewicę bogu-wężowi M’Boi, którego czcili.
Tak po prostu, kobiety były najpierw dobrze wykarmione, później wrzucane w otmęty rzeki. Pewnego razu miało to
dotknąć Naipi, przyszłą żonę wojownika z sąsiedniego plemienia imieniem Taroba.
M’Boi zobaczył bowiem jej odbicie w wodzie i zażądał ofiary w postaci najpiękniejszej kobiety jaką spotkał. I tak dzień przed ślubem rada starszych
postanowiła spełnić żądanie M’Boi. Był w końcu synem Tupy, Największego Boga, więc nie wypadało się mu przeciwstawiać. Oboje Naipi i Taroba byli załamani. Postanowili jednak spróbować ucieczki przed
wężem. Ruszyli swym canoe w dół rzeki. Taroba dzielnie wiosłował utrzymując przewagę nad
zdesperowanym M’Boi. Ten widząc, że nie jest w stanie go dogonić napiął swe
ciało, powiększając je do rozmiarów rzeki. Spowodował, że wody zaczęły kołysać
canoe Taroby. Młody wojownik jednak nie poddawał się. Wściekły M’Boi wbił się w ziemię, aż ta zapadła się pod korytem rzeki tworząc ogromna rozpadlinę. Taroba wypadł na brzeg, zaś Naipi runęła z łodzią w
dół. M’Boi zamienił ją w skałę, by nie mogła uciec. Taroba zaś stał się palmą,
która rośnie powyżej. Zemsta M’Boi spowodowała, że Naipi i Taruba wciąż
mogą się widzieć, ale dotykają się jedynie przy pomocy tęczy, w chwili gdy zazdrosny wąż nie jest w stanie tego zauważyć. Ich miłość zwyciężyła i wciąż trwa.
Naukowcy mają inne wytłumaczenie. Jakieś 130 milionów lat wcześniej po bodaj największym w ciągu ostatnich kilkuset milionów lat wybuchu wulkanu uformował się płaskowyż Planalto Meridional. To na jego krawędzi powstał wodospad Iguazu.
Szczerze mówiąc bardziej przekonuje mnie wersja o M'Boi, bo kto uwierzy w jakiś wulkan, gdzie jest dziś płaskowyż, rzeka i dżungla. No kto?
Opuszczamy miejską dżunglę, przekraczamy granicę dwóch światów - tego stworzonego przez ludzi, by zobaczyć świat w pełni naturalny.
Pod nami aż po horyzont dżungla...
W słońcu pojawiają się motyle. Diaethria clymena jest traktowany jako skarb otaczających nas lasów deszczowych. Na skrzydłach ma wyraźny wzór cyfr 88 lub 89.
Ten ma inny pomysł na kamuflaż. Przypomina uschnięty liść.
Gardziel Diabła to nie jeden, ale kilka potężnych wodospadów, z których najważniejszym jest the Union Fall.
Patrząc na opadające zwały wody zastanawiamy się co czuł hiszpański odkrywca Alvar Nuñez Cabez de Vaca, gdy po raz pierwszy zobaczył to miejsce w 1541. Wiemy przynajmniej jedno. Alvar dowiódł, że M'Boi działał nie później niż w piętnastym wieku. Argentyńska strona wodospadów jest spektakularna. Człowiek ma wrażenie bliskiego z nimi obcowania. Znajduje się na wyciągnięcie ręki od opadających strug wody, doświadczając unoszącego się w powietrzu wodnego pyłu. Niełatwo tu robić zdjęcia, bo obiektyw co chwilę pokrywa warstwa wody, a aparat prosi się o lepsze traktowanie. Jest też jednak pozytywna strona. Unosząca się nieustannie chmura kropel wody tworzy w promieniach słońca dziesiątki tęcz.
Wracamy do Brazylii. Kolejny dzień to inne spojrzenie na wodospady Iguazu. Argentyna dała nam perspektywę dramatyczną, Brazylia gwarantuje widoki panoramiczne. Różnica taka jak między spacerem ze stadem słoni, a widokiem ich stada z oddali.
Tu naszym środkiem transportu jest nie kolej, a autobus. Piętrowy. Mało to istotne, bo po dziesięciu minutach jazdy możemy z szerokiego punktu widokowego podziwiać spektakularne wodospady i wyspę San Martin, którą wczoraj przemierzaliśmy pieszo.
Przyglądając się widzimy maleńką łódź, którą wcześniej płynęliśmy na wyspę. Kawałek dalej oglądamy "Muszkieterów" spływających z klifów wyspy San Martin...
Mostek prowadzi nas bliżej i bliżej. Początkowe uczucie ekscytacji zamienia się w cichą kontemplację i zamyślenie.
To jeszcze nie koniec. Człowiek chce bowiem takie cudo natury podziwiać z różnych perspektyw. Wybudował więc windę, która wiezie nas 25 metrów wyżej. No i co? Jest inaczej i miejsce to dopełnia nasze doznania estetyczne.
Iguazu ... zapamiętamy to miejsce na zawsze. Bo są tu spektakularne widoki. Bo pamiętamy, że to kraina Guarani, ludzi z plemion zaadaptowanych do życia w środowisku lasów deszczowych uwielbiających naturę i korzystających z wiedzy bazującej na roślinach i zwierzętach. Bogactwo ich języka botanicznego i zwierzęcego jest porównywalne z Rzymianami i Grekami. Polowali, zbierali owoce, ale też zajmowali się rolnictwem bazując na diecie kukurydzianej i maniokowej. Dziś są nadal obecni, choć ich życie zmieniło się nie do poznania.
Stek wyborny,taki jak lubię.
OdpowiedzUsuńZdjęcia i opowieści znakomite.
Wodospady przecudowne.
Prawdziwa uczta-)
Serdecznie pozdrawiam-))))
I.
I my pozdrawiamy Cię Irenko :) Dziękujemy za odwiedziny.
UsuńMałgosiu,
OdpowiedzUsuństek dobry bardzo lubię.
Twój preezntuje się pysznie!
Zdjęcia przywołują znajome obrazy.
Szczęśliwie dane mi było zobaczyć wodospady Iguazu po obu stronach granicy.
Uwielbiam siłę tej wody.
Polecam też wodospady Victorii,ale to już inna strona świata...
Amber to rzeczywiście mój stek, ale zrobiony przez Piotra i on jest autorem tego posta i potrawy :) Stek był pyszny, dziękujemy :) Wody Iguacu skoro widziałaś to zapewne wiesz, jak niewiele uroku przekazują zdjęcia. Pozdrawiamy serdecznie
UsuńStek fantastyczny, ale najwieksze wrazenie robia wodospady.
OdpowiedzUsuńTo musiala byc niezapomniana wyprawa:)
Pozdrawiam serdecznie
Grazyna
Tak Grażynko, spędziliśmy tam dwa pełne dni i ciągle nie mogliśmy się nadziwić urokom tego miejsca.Pozdrowienia
UsuńStek doskonały, a wodospady fantastyczne. Misja i widoki tam pokazane oglądałam wiele razy i zawsze podziwiałam niesamowite wytwory natury
OdpowiedzUsuń:) Dziękujemy Basiu, pozdrawiamy serdecznie
Usuńmeraviglia!
OdpowiedzUsuńGrazie Sandra :)
Usuń