Itaparica - odkrywamy uroki brazylijskiej prowincji.

Pierwszego listopada roku pańskiego 1501 Amerigo Vespucci wpłynął na wody ogromnego akwenu, który nazwał Zatoką Wszystkich Świętych. Dziś jest ona znana pod portugalską nazwą - Baia de Todos os Santos. Niecałe pół wieku później, w 1549 roku Tome de Sousa na rozkaz portugalskiego króla zbudował tu twierdzę i dał początek pierwszej stolicy Brazylii. Salvador de Bahia, bo o nim mowa, jest dziś perełką, którą zdecydowanie należy odwiedzić podczas podróży do tego kraju. To miejsce o wyjątkowej wartości historycznej wyróżniające się afro-brazylijską kulturą "dzięki" importowi afrykańskich niewolników wykorzystywanych na pobliskich plantacjach trzciny cukrowej czy tytoniu. Ich potomkowie definiują kulturę tego niezwykłego miasta, które po raz pierwszy zobaczyliśmy z pokładu samolotu, a w którym później zatopiliśmy się bez reszty.


Nie o nim jednak dziś opowiem. Naszym celem jest miejsce znacznie spokojniejsze. Wypływamy z portu położonego nieopodal targu Mercado Modelo w Salvadorze. 


Nasz niewielki stateczek przepływa obok siedemnastowiecznego Fortu de Sao Marcelo, wybudowanego w 1608 roku by przed najeźdźcami bronić największą wówczas metropolię półkuli południowej.


Płyniemy na oddaloną o kilkanaście mil wyspę Itaparica. To jedna z ponad pięćdziesięciu wysp w Zatoce Wszystkich Świętych. Co nas tam ciągnie? To co zwykle - ciekawość. Z punktu widzenia turysty korzystającego z ofert biur podróży nie ma tam nic interesującego. Nasz punkt widzenia jest jednak inny. Codzienne życie mieszkańców prowincji u bram wielkiego miasta musi być fascynujące.


Zostawiamy za sobą pogrążone w tropikalnej ulewie miasto.


Kołysze niemiłosiernie, ale trzy kwadranse rejsu mijają na szczęście szybko. Nasz statek zawija w końcu do Mar Grande. Bar na plaży i kilka domostw to wszystko, co można tu znaleźć.


Niewielka osada oferuje ciszę i spokój kontrastujące z gwarem wielkiego miasta wyłaniającego się na horyzoncie.


Ruszamy lokalnym busem ku miasteczku Itaparica. Wyspa porośnięta jest bujną roślinnością. Wypatrujemy drzewa z owocami przypominającymi kakaowca.


Świat zwierząt prezentuje nam gigantyczne mrówki, które pracowicie transportują większe od siebie dobra...


... oraz rozleniwione, odpoczywające w słońcu jaszczurki.


Na plaży witają nas rybacy prezentujący skromny połów.


Miasteczko odkrywa przed nami portugalską architekturę, której czasy świetności dawno minęły. Na ścianach sakralnych budowli oraz lokalnych domostw widać znak czasu i wpływ tropikalnego klimatu. Zbudowany w 1715 roku Igreja Matriz do Santissimo Sacramento zdaje się potwierdzać w pełni tą obserwację.



Są jednak esteci, którzy mając słabość do jaskrawych kolorów starają się zachować ładne fasady pokrywając swe domy kolorową farbą.


Spotykani z rzadka młodzi mieszkańcy kipią energią i radością...



... starsi są zaś wyraźnie nieufni.


Przechadzając się uliczkami miasteczka natrafiamy na dziewiętnastowieczną Fonte de Bica, dostarczającą spragnionym przechodniom wodę pitną. Charakterystyczne "azulejos" przywołują znane z Lizbony portugalskie klimaty.



Dopada nas ulewa. Chowamy się w pierwszym lepszym barze. Nasze żołądki domagają się zasłużonej strawy. Starsza kobieta oferuje nam wyjątkowe danie - Moqueca de Camarao.

To duszone w warzywach krewetki z dodatkiem mleczka kokosowego i oleju dende. Obserwujemy ją kiedy w swej skromnej kuchni przygotowuje wyśmienite danie, które za chwilę podaje nam z ryżem, duszoną fasolą i puree z manioku.


Wychodzące słońce motywuje nas do dalszej wędrówki. Dochodzimy do krańca Itapariki, gdzie na pustej plaży odnajdujemy stary fort obmywany falami oceanu.




Kawałek dalej docieramy do boiska, na którym w piłkę nożną grywa się tylko w czasie odpływu. Z okolicznych domów być może ktoś obserwuje zacięte pojedynki młodych fanatyków futbolu.

Czas wracać. Spokojna i senna Itaparica wzbudza tęsknotę za czasami, które przeminęły.


Ten dzień obfitujący we wrażenia estetyczne, rozmowy na migi z mieszkańcami i kulinarne odkrycie wzbudził w nas zachwyt. Jeśli ktoś zapyta jaki, odpowiemy że my wiemy i ... dalej będziemy omijać biura podróży.


Wracamy do Salvadoru promem z Bom Despacho, położonego nieopodal miasteczka Itaparica. Popołudniowe słońce pozwala się zrelaksować na pokładzie i podziwiać panoramę miasta oraz oddalającą się Itaparicę.



8 komentarzy:

  1. Wolę wersję z krewetkami,bo je uwielbiam,ale wersja rybna może być.
    Przepis znakomity!
    Zdjęcia z egzotycznych zakątków piękne.
    Pozdrawiam serdecznie-)
    I.

    OdpowiedzUsuń
  2. Irenko-to danie możesz sobie tak jak lubisz. My też bardzo lubimy je z krewetkami. Pozdrawiamy i dziękujemy za odwiedziny

    OdpowiedzUsuń
  3. Fascynujaca wyprawa, z przyjemnoscia odwiedzilam to prowincjonalnie miasteczko i polazilam w Waszym towarzystwie.
    Przepis na danie o tylez smakowity, co prosty w wykonaniu - niewatpliwa zaleta.
    Serdecznie pozdrawiam:)
    Grazyna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepis dość uniwersalny i prosty :) dziękujemy za odwiedziny, pozdrawiamy

      Usuń
  4. Brazylię znam z podróży. Zarówno północ,jaki i dżunglę,tłoczne Rio,wodospady po obu stronach granicy...
    Twoja opowieść bardzo ciekawie uzupełnia moje wspomnienia.
    A moqueca de peixe cudownie przyrzadzają na północy, z rybami i owocami morza dopiero co wyciągniętymi z wody.
    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  5. o wodospadach też kiedyś napiszemy :) i o północy :) Dziękujemy, pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Smacznie i egzotycznie :) chętnie bym spróbowała!

    OdpowiedzUsuń