Na ghatach Waranasi.
Zebrało mi się na wspomnienia z Waranasi...
Pełna obaw ruszyłam do Indii. Wiele razy przed podróżą zastanawiałam się - jak mi, osobie kochającej ponad wszystko naturę i przestrzeń, będzie dane przetrwać tę podróż. Zdawałam sobie sprawę, że podróżując głownie po miastach i w większości kolejami będziemy ciągle w tłumie. Jednak żeby to sprawdzić musiałam się o tym przekonać. I tak się stało. W planie podróży Waranasi było jednym z ważnych miejsc na mapie. Ciekawość i obawa potęgowały się podczas podróży. Czy byłam na to przygotowana? Nie, bo nie chciałam. Miałam nadzieję, że uda mi się pozbyć wszelkich obciążeń kulturowych, porównań i doświadczeń z własnego kręgu chrześcijańsko-europejskiej kultury, która w dużym stopniu mnie ukształtowała. W takich chwilach wiedziałam, że warto zrzucić z siebie te ramy i z czystym, otwartym umysłem spojrzeć na coś zgoła odmiennego.
Dlaczego przybyliśmy do Waranasi, zwanego na przestrzeni dziejów Benares, Awimukta, Kaśi, "Miasto światła" czy miasto Śiwy ? Od ponad trzech tysięcy lat to duchowa stolica hinduizmu, która wciąż "żyje". Mark Twain kiedyś napisał, że "Benares jest starszy niż historia, starszy niż tradycja, starszy nawet niż legenda - dwakroć starszy niż wszystkie one razem wzięte."
Hinduizm liczący dziś ponad 1 mld wyznawców jest najstarszą z wielkich religii współczesnego świata. W mieście jest mnóstwo świątyń i miejsc uznawanych za święte, do których pielgrzymowanie jest częścią kultu religijnego. Towarzyszy temu rytualna kąpiel w świętej rzece, której przypisuje się moc oczyszczania duszy z grzechów i win, a także uzdrawiania chorych.
Wody Gangesu nazywane są przez Hindusów amrytą czyli nektarem nieśmiertelności traktowane są z nabożną czcią. Wiele osób zabiera ze sobą małe naczynka z wodą z rzeki, podobnie jak robią chrześcijanie będąc np. w Lourdes.
Wielu hinduistów marzy, by w Waranasi dokończyć swoje życie i zostać spalonym na jednym z ghatów kremacyjnych. To bowiem daje gwarancję przerwania reinkarnacji czyli ciągłego rodzenia się i umierania. Pełne wyzwolenie określane jest mianem mokszy.
Droga do Waranasi to jedyny odcinek trasy w Indiach, który pokonaliśmy samolotem lecąc z Delhi. Żeby dostać się do miasta z lotniska musieliśmy przejechać ok. 30 km. Wjeżdżając do Wranasi „zaliczyliśmy” stłuczkę samochodową. W naszą taksówkę z tyłu wjechał zagapiony kierowca.
Biorąc pod uwagę, że Indie są krajem z największą na świecie liczbą ofiar śmiertelnych wypadków drogowych, w których corocznie ginie ok. 110 tys. stwierdziłam, że otarliśmy się tylko o statystykę i jako epizodyczni goście subkontynentu wyczerpaliśmy ilość nieszczęść komunikacyjnych ;) Do uliczek wiodących w stronę Gangesu taksówka już nie dojechała, tam ze względu na wąskie ulice trzeba było przejść pieszo.
Nie ma też nazw ulic, ani numerów. Adres to miejsce między czymś znanym i charakterystycznym i dodam, to nie jest specyfika Waranasi, tak w Indiach bywa. Zamieszkaliśmy w guesthouse (turkusowy budynek na zdjęciu) nad brzegami świętej rzeki.
Pierwsze spojrzenie z balkonu na Ganges pozostało w mojej pamięci. Od początku czułam się tam jak pielgrzym, choć z innej rzeczywistości. Znam historię i znaczenie tego miejsca i początkowo marzyło mi się, żeby być w nim- niczym niewidzialny byt, który przemierzy ghaty wzdłuż rzeki nie zakłócając intymnych momentów modlitw, ablucji, kontemplacji czy pożegnań w zaświaty.
Szybko jednak rozumiałam, że tak jak wszędzie, tak i w tym świętym mieście hinduizmu życie ma charakter zbiorowy. Nic nie dzieje się indywidualnie i intymnie. Święte, przepojone ciszą i uniesieniem chwile uznawane za szczególne w innych kulturach tu rozgrywały się obok bardzo pospolitych, codziennych czynności. Matka z małym, niedawno narodzonym dzieckiem na ręku żebrała o mleko, a tuż obok niej, niezauważenie gasło na ulicy życie bezdomnego „wędrowca”.
Śmierć w każdej kulturze, czasie i miejscu jest stratą, ale może być też początkiem czegoś innego. Obecność śmierci w Waranasi jest niemal namacalna. Wiele osób przybywa żeby tu zakończyć swoje życie. Śmierć to jednak droga do odrodzenia. Koło sansary umieszczone na hinduskiej fladze symbolizuje nieustanny przepływ życia od narodzin do śmierci i dalej do następnego wcielenia.
zdjęcie ze strony klik
Strumień życia prowadzi przez szereg kolejnych wcieleń, któremu podlegają wszystkie żywe istoty, łącznie z boskimi. W tej wędrówce rzeka zmazuje grzechy i łączy świat ludzi i bogów. Mnie obcowanie z hinduskim sacrum bardzo intrygowało, bo zdawałam sobie sprawę z wyjątkowości miejsca, do którego dotarłam. Pierwszy spacer po ghatach Waranasi wzbudzał w nas wiele wrażeń. Z uwagą przyglądaliśmy się ludziom, czasem z wzajemnością.
Różnorodność osób jakie tam spotykaliśmy była dla nas zaskakująca.
Powoli oswajamy się z miejscem.
Rytuałów związanych z kremacją nie sposób nie zobaczyć będąc w Waranasi. Pali się tam dziennie ponad setkę zwłok. Nawet unikając kamiennych nabrzeży Gangesu zwanych ghatami można natknąć się w każdym miejscu na grupę ludzi niosących ciało na spalenie. Krewni dźwigający ciało skandują "Ram nam satya hai" czyli "Imię Ramy jest prawdą".
Ciało zmarłego (tu przykryte całunem na tradycyjnych bambusowych noszach) kremuje się w miarę możliwości jeszcze w dniu śmierci, nie wcześniej niż 4 godz. i 40 min od odejścia. Hinduiści uważają, że dusza po opuszczeniu ciała tyle właśnie czasu wędruje do królestwa Jamapury, gdzie poddana zostanie osądowi.
Przygotowanie do kremacji rozpoczyna się od uzgodnienia ceny z domami. To mężczyźni, czasem i chłopcy obsługujący ghat kremacyjny. Ilość drewna i jego jakość na stos zależą od zamożności rodziny. Najdroższe jest drzewo sandałowe. Do pełnej kremacji potrzeba ok. 500 kg drewna. Najubożsi są zwalniani z opłat. Drewno na ghaty dostarcza się drogą wodną, bo wąskimi uliczkami nie da się go dowieźć. Tu widać łodzie przy najsłynniejszym ghacie kremacyjnym w Waranasi - Manikarnice.
Pali się na nim zwłoki wyłącznie wyznawców hinduizmu.
Ghat Hariśćandra uważany za pierwszy i najstarszy w mieście. Przeznaczony jest dla wyznawców różnych religii.
Zgodnie z zasadami wiary nie pali się zwłok dzieci do 10 roku życia, kobiet w ciąży, osób ukąszonych przez kobrę, sadhu- świętych mężów i chorych na trąd. Sadhu i dzieci są często grzebani w ziemi, ciała topi się też w Gangesie, po uprzednim obciążeniu kamieniami.
Jak w każdej religii tak i w hinduizmie są rytuały pożegnania. Ceremonię prowadzi mężczyzna najbliższy zmarłemu. Goli głowę i przywdziewa białą szatę.
Podpala stos i rozbija czaszkę zmarłego jeśli ta sama nie pęknie po spaleniu ciała, po to by uwolnić duszę. Kobiety nie towarzyszą w tej ostatniej drodze. Wszystko dlatego że zwykle płaczą, a to mógłby źle wróżyć zmarłemu.
Atmosfera panująca na ghatach (czasem trudna do zrozumienia dla oglądających ten widok ludzi z innego kręgu kulturowego), obecność na nich zwierząt wynika z innego pojmowania kwestii śmierci i życia w różnej formie. Dusza przechodzi przez różne postacie- w tym również roślin, zwierząt i ludzi. Zbiera karmę, której efektem są radości lub cierpienia. Krowy, kozy, wygrzewające się w cieple stosów psy nikogo tam nie dziwią.
W Waranasi dwukrotnie korzystamy z przejażdżki łodzią, gdyż to pozwala na spojrzenie z innej perspektywy na miasto. Po raz pierwszy płyniemy o świcie. W tej niemal "spopielonej" rzeczywistości pojawia się nieśmiało jedyny barwny element, czerwona kula.
Im wyżej się wznosi, tym bardziej ubarwia świat.
W końcu rozlewa się kolorami i ciepłem.
Tu nad brzegiem rzeki w rytuałach i codziennych czynnościach kręci się koło sansary, będącej symbolem nieustannego wędrowania i chyba jak nigdzie indziej wędrówka ziemska i ta w inny wymiar krzyżują się i splatają tworząc niezwykłą kombinację, którą każdy z nas może postrzegać w sobie właściwy-subiektywny sposób. Rola obserwatora w tym wypadku bardzo mi odpowiadała. Sami popatrzcie...
Ghaty nad Gangesem to ulubione miejsce do puszczania latawców. Skąd to przekonanie. Latawce są w wodzie, na drutach elektrycznych, na drzewach, niemal wszędzie ;)
To miejsce do codziennych spacerów, można podglądać tu zwyczajne życie mieszkańców miasta.
Można tu też zobaczyć wyznawców różnych odłamów hinduizmu.
Ghaty dla młodych mężczyzn są dobrym miejscem do gry w krykieta.
Spotkamy tu też wielu sadhu.
Ascetyzm wiąże się z odrzuceniem wszelkiego przywiązania do świata doczesnego, wszelkich pragnień i żądz. Charakterystycznym elementem rozpoznawczym sadhu jest strój w kolorze ochry.
Święty mąż z atrybutem Śiwy, trójzębem.
Codzienność sadhu wypełniają medytacje, modlitwy i nieustanna kontemplacja boskiego Absolutu.
Żebracy przy schodach ghatu Daśaśwamedh.
Aksamitki - popularne w różnych obrzędach hinduizmu. Zmieszanie spalonych prochów z nimi i wrzucenie ich do Gangesu ma zapewnić duszy pośmiertną egzystencję.
Arati- ceremonia odbywająca się o zmierzchu nad Gangesem, polegająca na ofiarowaniu światła bogom. Bardzo widowiskowa, przyciągająca tłumy oglądających.
Nad brzegami Gangesu można zobaczyć dużo ptaków. Zwłaszcza tych, których życie związane jest z wodą. Tu po udanym polowaniu na ryby siedzi zimorodek srokaty :)
Łowiec krasnodzioby
i czapla.
Rytualna kąpiel
i nierytualna.
suszenie sari po kąpieli
odpoczynek
pranie
i suszenie
sprzątanie krowiego łajna , może w celu poprawienia karmy...
naprawa ubrań
płukanie ryżu i mycie naczyń
wizyta u fryzjera
i znów religijne rytuały, pielgrzymka nowożeńców
kontemplacja
przejażdżka łodzią po świętej rzece
i niekończąca się wędrówka pielgrzymów
wśród pięknych pałaców nad brzegiem. Ten uznawany jest za jeden z najpiękniejszych i największych w Waranasi. To pałac Bhonsala zbudowany przez króla z Nagpuru w XVIII w.
To tylko skromna część tego co widzieliśmy. Waranasi jest miejscem, które warto zobaczyć żeby zrozumieć choć w małym stopniu Indie.
Jest taki utwór Thirty Seconds To Mars nazwany właśnie Pyres of Varanasi, który powstał w trakcie pobytu zespołu w tym miejscu. Po przeczytaniu tego wpisu w końcu poczułam znaczenie tej piosenki.
OdpowiedzUsuńIndie wydają się być takie kolorowe i radosne na zdjęciach, a cały rytuał wprawia w stan melancholii, zamyślenia. Sprawia, że człowiek patrzy na swoje życie trochę inaczej. Świetny tekst!
Dziękujemy Karino, pobyt w Waranasi był przeżyciem bardzo esencjonalnym.
UsuńWspaniale uchwycony koloryt i klimat miejsca.
OdpowiedzUsuńpozdrawiamy
Bardzo się cieszę, że zebrało Ci się na wspominki, to najlepsza relacja z Waranasi jaka przeczytałam. Ważne informacje a do tego fantastyczne zdjęcia, pozwalają mi wyobrazić sobie to miejsce. Byłam w Delhi, Jaipur, Agrze i Mumbaju, dlatego patrząc na fotki widzę, że Waranasi jest mocniejsze, intensywniejsze i tak inne. Trochę przeraża, ale i budzi ciekawość. Po kilku dniach udaje sie przecież "nie widziec" ton śmieci i nie cierpieć aż tak z powodu tłumów. Nie żałuję pobytu w Indiach, mocne doświadczenie. Dzięki za wspaniałą relację:)
OdpowiedzUsuńJest inne i niezwykłe ze względu na obcowanie ze śmiercią i zupełnie inny stosunek do tych kwestii niż w naszym kręgu kulturowym, co nie oznacza gorszy czy lepszy. Bardzo chętnie byśmy tam wrócili. My tęsknimy za Indiami, tam sama podróż już jest przeżyciem :) Dziękujemy za Twój komentarz i odwiedziny, pozdrawiamy serdecznie
UsuńWspaniała relacja, wspaniały tekst i zdjęcia.
OdpowiedzUsuńCały czas szerokim łukiem omijam Indie i nie wiem,czy bym się tam odnalazła.
Jednak coraz częściej dojrzewa we mnie pragnienie zobaczenia miejsca tak odmiennego od naszego świata.
Serdecznie pozdrawiam-)
Irena-Hooltaye w podróży
Irenko nie ma powodu żeby omijać Indie, to kraj bardzo przyjazny do podróżowania podobnie jak Azja południowo-wschodnia.Do tego niebywale dużo ma do zaoferowania. To kiedy jedziesz ? ;D Pozdrawiamy
Usuń