Malezja - Kuala Lumpur.

W połowie XIX wieku nie było tu niczego. W 1857 roku osiedliło się 87 pracowników kopalni cyny, z których przetrwało zaledwie 20 procent. Wiadomo - klimat, choroby. Jednak cenny surowiec sprawił, że nadal napływała ludność spragniona pracy, zarobku i lepszego życia. Dwadzieścia kilka lat później miasto strawił pożar, ale już rok po nim powstała siedziba brytyjskich władz. Kolejne kilka lat czekania dało miastu dostęp do pierwszej w kraju linii kolejowej, co w oczywisty sposób przyniosło obietnice rozwoju. W połowie XX wieku miasto urosło, by stać się centrum administracyjnym, biznesowym i handlowym. Wreszcie w 1957 roku stało się świadkiem odzyskania niepodległości.




Jesteśmy w Kuala Lumpur, jednym z najbardziej dynamicznych miast Azji Południowo-wschodniej. Mieszkamy dwa kroki od Masjid Jamek, najstarszego meczetu w mieście. To zapewnia nam bajkowy widok wieczorem, ale też wczesną poranną pobudkę w wykonaniu imama nawołującego do modlitwy. Nie narzekamy, bo przyjemnie jest popatrzeć na poranne ceremonie wiernych.

Udajemy się na Dataran Merdeka, czyli Plac Niepodległości. W przeszłości było to zielone pole do krykieta. Dziś jest świadkiem kolorowych parad, koncertów pod gołym niebem, lub jak podczas naszej wizyty, sportowych zmagań malajskiej młodzieży.
(zdjęcie ze strony klik)

Plac otaczają kolonialne budynki wyróżniające się wpływem mauretańskiej architektury, niektóre z nich zwieńczone kopułami. Najpiękniejszy to niewątpliwie Sultan Abdul Samad, będący centrum brytyjskiej administracji od końca XIX wieku, kiedy to powstał. Plac Niepodległości to miejsce dla Malezyjczyków wyjątkowe, bo 31 sierpnia 1957 wciągnięto tu na maszt malajską flagę, co oznaczało uwolnienie kraju od brytyjskiej zależności. Malezja stała się niepodległym państwem.

Kontrapunktem dla tej klasycznej architektury i historycznych wspomnień są Petronas Towers. To najwyższe bliźniacze budynki na świecie sięgające 452 metrów w górę.


Daleko im dziś do miana najwyższego budynku świata, bo inni Azjaci upodobali sobie bicie rekordów. Jednakże nikt nie postawił dwóch takich samych i tak wysokich. Mniej więcej w połowie wysokości znajduje się most łączący obie wieże.


Sky Bridge, bo tak się nazywa, daje możliwość podziwiania panoramy stolicy Malezji, ale też unikalne doświadczenie bycia "zawieszonym" nad miastem. Ma 57 metrów długości i waży jakieś 750 ton. Żeby jednak dostać się na górę trzeba udać się po bilety. Całkiem darmowe. Chętnych jest sporo, a biletów niewiele. Nam się na szczęście udało.




Nie od dziś uważamy, że kuchnia malajska jest najlepszą dalekowschodnią propozycją kulinarną. Będąc kilkukrotnie w Malezji i Singapurze ogarniał mnie zawsze zachwyt nad mozaiką dań reprezentujących fuzję różnych kultur. Dlatego kolejne kroki skierowaliśmy na targ, by skosztować lokalnego jedzenia. W miejscu, gdzie funkcjonują setki garkuchni zwykle wybieramy stoisko, przy którym stoi kolejka, a produkty wyglądają świeżo i smakowicie. Tym razem postawiliśmy jednak na rekomendację Lonely Planet i udaliśmy się do Chinatown.



Dzięki pomocy przypadkowych przechodniów po kilkunastu minutach błądzenia udało nam się znaleźć „Ikan Panggang”. Zagubiona wśród innych stoisk, z ledwo widocznym neonem garkuchnia ulokowana w podcieniach budynku, oferuje duszone w warzywnych sosach ryby i owoce morza.

Nasz wybór padł na płaszczkę, rybę Yellowtail i małże. Każdy z produktów kończył w piecu, zawinięty w aluminiową folię z aromatycznym sosem, stosownie podpisany wprawną ręką właściciela, by trafił do właściwego Klienta, czyli do nas.


Nie odmawiamy sobie przyjemności powolnego poruszania się wśród stoisk i smakowania  próbek lokalnych produktów. Central Market w Chinatown jest pełen kolorów, zapachów i aromatów. Różnorodność potraw i ilość sposobów ich przyrządzania jest ogromna. Oto ryby pieczone w folii na grillu i duszony w glinianych garnkach ryż z kurczakiem.


Na ogromnych patelniach smaży sie ryż z warzywami i rybą. Technika przypomina przygotowanie paelli, choć kubki smakowe atakują aromaty imbiru i chili.


Jedną z najpopularniejszych przekąsek są sataye. Nadziane na bambusowy patyk kawałki mięs, ryb i owoców morza są grillowane i podawane najczęściej z sosem chili. Choć potrawa pochodzi oryginalnie z Indonezji jest jedną z popularniejszych na malezyjskich targach.


Oprócz konsumpcji na miejscu, można zaopatrzyć sie w dania na wynos.


Sposoby ich pakowania też są różne. Często na ulicach widzieliśmy osoby konsumujące zupę przez rurkę wprost z foliowego woreczka. Inni zabierali woreczek zupy do domu, niosąc w osobnym pudełku "wkładkę" w postaci makaronu, rybnych kulek, tofu, kawałków kurczaka, czy świeżych warzyw. Jedną z najbardziej aromatycznych jest laksa, zwykle mocno pikantna.    


Każde stoisko specjalizuje sie w czymś innym i oferuje czasem tylko jedno, a zwykle nie więcej niż kilka dań, w których się wyróżnia.


Jako, że z Chinatown sąsiaduje hinduska dzielnica Little India, nieodłącznym widokiem jest przygotowywanie roti podawanych z dhal, aromatyczną wegetariańska potrawką lub wszelkiej maści curry.
 

Ulica oferuje też zatrzęsienie owoców, w tym narodowego specjału Malajów - duriana.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz